Wiatr przechadzał się alejką usłaną ognistym od liści dywanem. Co krok podrzucał je do góry, niczym dziecko cieszące się jesiennym dniem, a potem kładł je z powrotem na ziemi, przykrywając kasztany i żołędzie, których nie potrafił podnieść. Spacerował po parku, strząsając z drzew pożółkłe liście i układając je na drodze spieszącej się dziewczyny. Otulała się szczelnie beżowym płaszczem, a białą chustkę owinęła wokół szyi. Czapkę naciągnęła niżej na uszy, które wiatr chętnie szczypał…