Księżyc w pełni wisiał wysoko na granatowym niebie rozświetlonym przez tysiące gwiazd. Jego światło padało na ciemny i rozległy las pod nim. Drzewa cicho szumiały w rytm nocnej piosenki, której dyrygentem był wiatr. Pochylały się przed nim, witając go. Przechodził między nimi, skakał po gałęziach, krążył wśród listowia i biegł dalej, aż natknął się na nieznane sobie stworzenie.
Siwa sierść pokrywała niemal całe jego ciało. Ciągnęła się od kopyt aż do tego, co zastępowało jego głowę. Tam zaczynała się naga skóra, z której tylko gdzieniegdzie wyrastało kilka włosków. Swoim długim ogonem leniwie zamiatał w powietrzu, odganiając co jakiś czas odważniejsze owady pragnące zakosztować jego krwi. Kopyta nerwowo grzebały w ziemi, jakby stworzenie na coś czekało. W silnych dłoniach trzymał napięty łuk, który nie mógł się równać z ludzkimi, ale nadawał się do użytku tego mieszańca. Można było z niego ustrzelić zająca lub większą zwierzynę, którą posiliłaby się cała jego rodzina.
Stworzenie stało odważnie pośrodku lasu, swojego domu. Nie musiało się tu niczego obawiać. Ludzie niechętnie wchodzili na ten teren, odkąd się tu pojawiło. Czujnymi oczami lustrowało okolicę, szukając tego, kto odważyłby się naruszyć spokój tego miejsca.
Pozostałe obrazy znajdziesz tutaj.