Światła latarni powoli znikały, a ich blask zastąpiły gwiazdy i księżyce wyglądające zza szarych chmur. Zdawało się, jakby same próbowały zrozumieć, co zamierza Eliam i dokąd prowadzi dwójkę elfów. W końcu jednak dotarli do celu. Polany Opiekuna. Jeszcze niedawno tylko tutaj spotykał się ze swoimi podopiecznymi, rozmawiał z nimi, doradzał. Ale odkąd wyprawa na Kontynent stała się realnym przedsięwzięciem, wciąż przebywał między nimi i pomagał w przygotowaniach.
Zatrzymał się na środku polany i zaczekał, aż pozostała dwójka do niego dołączy. Dopiero wtedy się odezwał.
– Zacząłem prowadzić wykłady, by jak najwięcej opowiedzieć Wam o Kontynencie i ludach, które tam spotkacie.
– Eliamie…
– Zaczekaj – przerwał łagodnie Daseanowi. – Pragnę jak najlepiej przygotować was na wszystko, co może się wydarzyć. A jednocześnie wiem, że nie jestem w stanie. Tak wiele się zmieniło, odkąd elf i człowiek mieszkali na tych samych ziemiach.
– Ale…
– Vaseno, daj mi dokończyć. – Nie pozwolił sobie przerwać. – Masz rację, że wyprawa będzie niebezpieczna. Że wielu z was może zginąć. Choć mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. – Urwał na chwilę. – Ludzie widzą w was wrogów i jako takich będą was traktować. Przynajmniej na początku. Tym bardziej między wami nie powinno być rozłamów. Musicie sobie wzajemnie ufać. Musicie na sobie polegać, a nie doprowadzać do sporów.
Spojrzał na jedno, a potem drugie. Chciał, by dotarł do nich sens słów. Oboje byli zbyt skupieniu na własnym celu, by zauważyć, co dzieje się wokół nich. Do czego ich własna kłótnia mogłaby doprowadzić. Dopiero po dłuższej chwili kontynuował.
– Daseanie, dzięki tobie w końcu możecie podjąć się wyprawy, o której ty i wielu spośród twoich braci i sióstr marzyło. Dlatego twoim zadaniem będzie poprowadzenie całej floty. Musisz dać z siebie wszystko. Ale nie tylko podczas konstruowania statków. Powinieneś dać dobry przykład pozostałym. Być tym, kto buduje na zgodzie, a nie sporach. Jak chcesz nawiązać nić przyjaźni z ludźmi, skoro z bliskimi żyjesz w niezgodzie?
Elf milczał. Ledwo powstrzymał się, by odwrócić głowę. Słowa Opiekuna poruszyły pewną strunę w jego sercu. Przypomniał sobie, jak jeszcze niedawno umiał spędzać czas ze swoją rodziną. Razem pracowali, odpoczywali, śmiali się, rozmawiali. Nawet nie przeszkadzało im, że wciąż myślał o wyprawie do ludzi. Jednak wystarczyło, by ta stała się rzeczywista, a bliscy stali się nagle tacy obcy. Jedynie Fisean był w stanie znieść jego żądzę wyjazdu. Pozostali nie rozumieli, dlaczego tak pragnie ruszyć do tych, którzy niemal wykończyli ich rasę. Szczególnie ojciec chętnie zatrzymałby syna w Ojczyźnie.
– Eliamie, a jaki ma to związek ze mną? – spytała Vasena. Nie dopuszczała do siebie myśli, że sama też prowadzi do rozłamów.
Opiekun przeniósł na nią karcące spojrzenie.
– Podpalanie łodzi i niszczenie pracy innych nie jest rozwiązaniem – zaczął spokojnie. – Twoi bracia i siostry tygodniami pracowali nam tymi konstrukcjami, które tak szybko zniszczyłaś. Wiem, że w ramach kary masz pomagać przy przygotowywaniu zapasów na podróż. Jednak sądzę, że możesz zrobić znacznie więcej.
Elfka zacisnęła usta w wąską linię.
– Wiem też – kontynuował Sani – że wolałabyś, by twój brat nie opuścił Ojczyzny. Ale nie zatrzymasz go, budując między wami mur nie do przeskoczenia. Chyba sam chciał z tobą nieraz porozmawiać, ale ty nie byłam skora do zgody.
– Bo wciąż chce wyruszyć – wysyczała przez zęby.
– Więc wolisz, by został i pałał do ciebie gniewem, niż wypłynął z miłością do siostry w sercu?
Spuściła wzrok.
– Może spróbuj go wysłuchać. Dowiesz się, dlaczego tak bardzo pragnie ruszyć w drogę.
– Myśli, że ludzie go przyjmą – wymamrotała. – Że wszystko może wyglądać jak dawniej. Ale to niemożliwe. – Z wyzwaniem w oczach spojrzała na Eliama, który stał nieporuszony.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.