Prace nad łodziami wciąż posuwały się do przodu. Zgodnie z radami Eliama elfy skupiły się całkowicie na jednej konstrukcji. A gdy ta była prawie gotowa, część z nich zajęła się przygotowywaniem kolejnej. I choć wciąż żałowały wcześniejszych strat, to jesienią ukończyły czwarty statek, który miał zabrać dziesiątki marynarzy na Kontynent. Tam zamierzali się osiedlić, zbudować własny kraj i żyć w zgodzie z innymi krainami. Żywili nadzieję, że ich plan przynajmniej częściowo się powiedzie.
Po pożarze wywołanym przez Vasenę Dasean zarządził stałe warty na plaży. Chciał mieć pewność, że drugi raz nie dojdzie do podobnego wypadku. Już i tak część elfów z mniejszym zapałem zabrała się ponownie za budowę łodzi. Kolejne podpalenie mogłoby sprawić, że ostałaby się zaledwie garstka pragnąca wyprawy.
Dodatkowo syn Maseana zaproponował chętnym pracę także nocą. Elfom mrok wcale nie przeszkadzał. A słabe światło gwiazd w zupełności im wystarczało. Dzięki temu pomysłowi budowa szła znacznie szybciej. Dasean oczywiście sam siebie też nie oszczędzał. Ramię w ramię działał z najgorliwszymi spośród młodych. Nic nie mogło go odwieźć od takiego poświęcenia się zajęciu.
– Jeśli chcemy ukończyć łodzie przed wiosną, musimy żwawo pracować – tłumaczył Eliamowi.
– A ja wciąż uważam, że powinniście się bardziej oszczędzać. Na pokładzie też będzie niejedno do zrobienia. Rozmawiałeś w końcu z rodziną, jak prosiłem?
Odpowiedziało mu milczenie.
Sani pokręcił głową.
– Vasena spotkała się z bratem. Wysłuchała go, spokojnie z nim porozmawiała. I już nie planuje spalać waszych łodzi.
– Dobra wiadomość. – Ani na chwilę nie odrywał się od smarowania desek specjalną mieszanką, która miała uszczelnić kadłub. Po wyschnięciu tworzyła warstwę chroniącą przed wilgocią. Woda nie mogła też dostać się do środka i doprowadzić do butwienia desek, co na pełnym morzu przyczyniłoby się do śmierci całej załogi.
– Słuchasz mnie w ogóle? – spytał Sani.
– Tak, tak – odparł Dasean bez większego skupienia.
– Właśnie widzę. – Westchnął. – Pamiętasz, co mówiłem? O tym, że tu nie wrócicie.
– Kto opuści Ojczyznę, już nie wróci – rzekł bezwiednie. – Powtarzałeś to parę razy.
– I parę razy za mało – mruknął Opiekun. – Nie rozumiesz w ogóle, co to znaczy. Nawet nie próbujesz tego pojąć.
Dasean wreszcie przerwał pracę i spojrzał na Eliama.
– Rozumiem doskonale. Nie rozumiem jedynie, dlaczego to po mojej stronie ma leżeć wyciągnięcie dłoni na zgodę.
– Czy nie tego chcesz z ludźmi? Wyciągnąć rękę na zgodę? A do własnego ojca nie potrafisz.
Elf zjeżył się na te słowa, ale nic nie odpowiedział. Wrócił do zabezpieczania kadłuba, ale w głowie aż huczało mu od najróżniejszych myśli. Pamiętał rozmowę ze swoim ojcem tuż po tym, jak Eliam oznajmij im radosną wieść. Opowiadał mu o tym, jak wyobraża sobie przybycie na Kontynent. Jak będzie zdobywał zaufanie człowieka. Jak będzie mógł mu na początku pomagać. I po prostu dzielił się ogromem szczęścia, jakie wypełniało jego serce.
– Nie powinieneś ruszać – wyszeptał Masean.
Dopiero po chwili dotarł do niego sens słów.
– Co? Dlaczego?
– Nie znasz ludzi. Nie wiesz, do czego są zdolni.
– Wiem, opowiadałeś mi nieraz. I nie tylko ty. – Radość i zapał do budowania łodzi powoli opadały i ostygały. Wciąż miał nadzieję, że ojciec żartuje. Że jedynie się droczy. A nie traktuje jak podrostka, który zapragnął samotnie wypłynąć za granicę fal.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.