Najpierw jednak ojciec razem z Fisseanem zebrali własnych pobratymców na leśnej polanie, by przedstawić im wszystko, czego się dowiedzieli. Wszyscy słuchali uważnie, a z każdym kolejnym słowem wydarzenia ostatnich tygodni zaczęły nabierać sensu. Niektórzy nawet przytakiwali, jakby wcześniej mieli przypuszczenia, że za wypadkami stali ludzie, ale nie chcieli rzucać oskarżeń bez dowodów. Gdy Masean skończył, zapadła cisza, której początkowo nikt nie zamierzał przerywać. Każdy musiał sam przetrawić to, czego się właśnie dowiedział.
Jeszcze przed chwilą uważali człowieka za przyjaciela, a teraz okazało się, że powinni się go wystrzegać prawie jak Szkodników. Dla wielu elfów była to przykra wieść, której nie umieli do siebie dopuścić. Nie chcieli patrzeć na ludzi jak na wrogów. Nie chcieli toczyć z nimi walk. Nie chcieli odwrócić się plecami do tych, którzy przecież wciąż ich potrzebowali.
– Jesteście pewni, że Strume mówił prawdę? – przerwał w końcu ciszę Svetean, poprawiając na ramieniu łuk.
Podobnie jak ojciec Fisseana należał do starszego pokolenia, pierwszych elfów, jakie Custos stworzył w Gieejnie. I podobnie jak on od paru dniu zaczynał powątpiewać w czystość intencji ludzi. A jednocześnie pragnął wierzyć, że do niczego między nimi nie doszło.
– Nie miał powodu, by nas okłamywać – odparł Masean. – Poza tym to wiele wyjaśnia. Szkodniki nie mogą przekroczyć granicy. Tylko ktoś po tej stronie mógł atakować naszych braci i siostry. A skoro nie prowadzimy walk między sobą, jedynym winnym może być człowiek.
Kilka osób wciągnęło powietrze na te słowa.
– Poważne oskarżenie – zauważył Dristean, kolejny ze starszych elfów. Potrząsnął głową tak, że srebrzyste włosy zatańczyły na wietrze. – Nie mamy nawet dowodów. Samo słowo chłopaka nie wystarczy. A może jedynie doprowadzić do niezgody.
– Która już i tak panuje – włączyła się smutnym głosem Trisa. Złociste kosmyki okalały jej gładką, mleczną twarz niczym promienie słońca. Jasnymi, dużymi oczami powiodła po swoich pobratymcach. – Nie powiecie mi chyba, że tego nie widzicie? Niektórzy z nich unikają nas, przerywają rozmowy, gdy się zjawiamy. Mam wrażenie, jakby w ukryciu już ostrzyli na nas widły i topory.
– Przesadzasz. – Machnął ręką Dristean.
– Rozejrzyj się. – Potoczyła ręką wokół. – Nasi bracia i siostry giną, pewnie nawet w tej chwili, gdy my debatujemy nas oczywistościami. Kto, jeśli nie ludzie wzmocnieni mocą Szkodników, mógłby nas pokonać w uczciwej walce.
– A kto w ogóle mówi, że przeciwnik walczy uczciwie? – dołączył się Elasean, wyciągając z brązowych włosów jeden z zabłąkanych liści. – Jeśli Malus brał w tym udział, można zapomnieć o wszelkiej sprawiedliwości.
Po nim do rozmowy włączali się kolejni, aż nie dało się już rozróżnić poszczególnych słów, tak wielki harmider zapanował na polanie. Masean próbował zapanować nad elfami, ale spokojne napomnienia nie dawały efektu.
– Wystarczy! – Podniósł głos tak, że z okolicznych drzew zerwały się ptaki przestraszone nagłym wybuchem. Jednak w końcu pobratymcy zamilkli, a wszystkie oczy skierowały się na niego. – Nie oznajmiłem wam tych wieści, by prowadzić do sporów między nami. Chciałbym, byśmy wspólnie się zastanowili i znaleźli rozwiązanie, które ocali ludzi, naszą przyjaźń z nimi i pozwoli nam zachować życie.
– Jeśli to, co mówił chłopak jest prawda – zaczął Svetean – może być już trochę za późno na takie działania. Moc przemiany za bardzo zakorzeniła się w ludziach. Myślisz, że będą chcieli ot tak z niej zrezygnować?
– Pokażemy im, że przynosi im to więcej szkody niż pożytku. Za każdym razem pozostaje u nich ślad zwierzęcia, w które się przemieniają. Jeśli tak dalej pójdzie, nie będzie w nich nic z człowieka.
– I pewnie taki cel ma Malus – zauważyła Trisa. – Zniszczy człowieka, a potem spróbuje zniszczyć nas.
– Na co nie pozwolimy – dodał Elasean.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.