Szelest oderwał elfa od wspomnień. Rozejrzał się. Otaczały go znajome drzewa, cicho szumiące, jakby też wspominały dawne czasy. Nawet nie był w stanie zliczyć, jak często wędrował po lesie Ojczyzny. Miał wrażenie, że zna każdą roślinę, nawet najdrobniejsze źdźbło trawy pokrywające te ziemie. Mimowolnie się uśmiechnął, ale zaraz spoważniał, gdy przypomniał sobie, dlaczego się tu znalazł.
– Nie tak miało to wyglądać – mruknął do siebie.
Szedł dalej. Już nie słyszał głosu Eliama, z czego w duchu się ucieszył. Mógł przynajmniej przez chwilę nie myśleć o zbliżającej się wyprawie.
Wtem poczuł na sobie czyiś wzrok. Już chciał sięgnął po krótki nóż, który zawsze nosił przy pasie. Jednak zaraz przyszła myśl, że w Ojczyźnie przecież nic mu nie grozi. Szkodniki i ich zniszczenie nie miały tu wstępu. Opuścił rękę, ale się nie zatrzymał. Nie miał ochoty na rozmowy. Ale ktoś podążył jego śladem, jakby nie rozumiał potrzeby samotności Maseana.
– Wracaj na polanę – rzucił elf z nadzieją, że znów zostanie bez towarzystwa.
– A to nie ty mówiłeś, że nie powinienem opuszczać wykładów – prychnął znajomy głos. – Nie trzymasz się własnych rad.
Elf zatrzymał się i odwrócił do zbliżającego się Daseana.
– Potrzebowałem chwili wytchnienia. A ty powinieneś był zostać i słuchać dalej.
– Nauki na dziś się skończyły, więc pozwoliłem sobie sprawdzić, gdzie idziesz.
– Przed siebie. – Parsknął śmiechem, a jego myśli gorączkowo szukały powodu, dla którego syn ruszył za nim. Nic jednak nie przychodziło mu do głowy. – Dlaczego przyszedłeś? – słowa same wyrwały mu się z ust.
Dasean cofnął się o krok, jakby zamierzał odejść. Ale w końcu rzekł:
– Chciałem się upewnić, że wszystko w porządku. – Wzruszył ramionami.
Nie mówisz wszystkiego, przemknęło przez myśl Maseana. Wolał jednak nie drążyć tematu, by nie doprowadzić do kolejnej kłótni. Jego syn sam przyszedł i zainicjował rozmowę, a to było już wiele jak na niego w ostatnim czasie. Nie zamierzał tego zepsuć.
– Czego się dowiedziałeś?
Syn zmierzył go podejrzliwym spojrzeniem, zanim odpowiedział.
– Tego, co zwykle. Uważać, uważać, uważać. Tak można streścić każdy wykład Eliama.
– Po prostu próbuje was przygotować do tego, czego nikt z nas nie zna – Masean rzekł ostrzej niż zamierzał, więc zaraz się zreflektował: – Dla nas sami zvierzacy byli wystarczającym zagrożeniem. A na Kontynencie czeka was o wiele więcej.
– Nie na każdym kroku będzie czaić się na nas niebezpieczeństwo – zauważył. – A anapesi nie są już tak groźni. Moc Malusa w nich osłabła. Siłą podobno nie przewyższają zwykłych ludzi. – Jego spojrzenie uciekło w bok. W kierunku plaży. – Powinienem już pójść. Czeka mnie jeszcze nocna praca.
W głowie Maseana pojawiały się kolejne słowa, które mógłby wyrzec. Przestrogi, ostrzeżenia, nawet groźby, potem błaganie. Jednak już tak wiele razy je wypowiadał, że nie widział sensu w tym, by jeszcze raz je powtarzać. A to pewnie znów stałoby się zarzewiem sporu między nimi.
– Powodzenia – powiedział zamiast tego.
Dasean jedynie skinął głową i już miał odejść w kierunku plaży, ale wtedy zatrzymał się i z powrotem obrócił się do ojca.
– Słyszałeś, co się stało z sarianami? – zagaił jeszcze.
– Zyskali moc, by samym spojrzeniem móc zapanować nad innymi – odparł Masean, zastanawiając się, do czego dąży syn.
– Pod warunkiem, że dotykają swojej ofiary. Ale Eliam nie wie, nad iloma osobami byliby w stanie zapanować naraz.
– Zamierzasz to sprawdzić, bo dopłynięciu na Kontynent? – Starał się zapanować nad swoim głosem i nadać mu jak najbardziej neutralny charakter.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.