– Kiedy wyruszamy?
– Najpierw muszę zebrać całą załogę, a potem od razu ruszamy.
– Zakładam, że przed świtem. Większość wtedy śpi. Trzeba jedynie zadbać, by nasi zaufani objęli wtedy wartę przy statkach.
– Zadbam i o to.
Podobnie wyglądały kolejne dni. Syn Maseana skrupulatnie wybierał tych, którzy mieli udać się razem z nim w drogę. Jednak – tak, jak się spodziewał – nie każdy się zgadzał. Dlatego starał się na początek przekazywać jak najmniej informacji, a potem naciskał, by pobratymiec nie przekazał wieści dalej. I w sercu prosił Custosa, by nikt go nie zdradził. Mimo to miał wrażenie, że niektórzy spoglądają na niego ukradkowo, jakby znali prawdę.
– Zachowujesz się ostatnio jakoś dziwnie – zauważył Fissean, gdy sprawdzali po kolei stan gotowych już statków. – Coś się dzieje?
Zagadnięty zamyślił się. Zebrał już całą załogę gotową na wezwanie znaleźć się na pokładzie i ruszyć w drogę. Brakowało mu jeszcze zapasów i części rzeczy. Poza tym próbował wciąż sprawić, by wybrani przez niego marynarze dostali jedną wartę nocną. Jednak o tym wszystkim nie mógł powiedzieć nikomu niepowołanemu. Nawet własnemu bratu.
– Po prostu myślę o czekającej nas wyprawie. Jak sądzisz, co jeszcze może nam się przydać?
Fissean spojrzał na niego podejrzliwie. Wyraźnie wyczuwał, że coś jest nie tak, ale Dasean nie dał niczego po sobie poznać. Podjął więc temat przygotowań do wyprawy. Marynarze planowali wziąć ze sobą jak najmniej, skupiając się głównie na wodzie i pożywieniu. Całą resztę zamierzali zdobyć już na Kontynencie albo samodzielnie, albo podczas handlu z ludźmi i innymi rasami.
– Pod warunkiem, że będą chcieli z nami handlować. – Westchnął starszy brat.
– Z początku pewnie nie… Ale gdy tylko się przekonają, że nie jesteśmy ich wrogami, zmienią nastawienie – dodał prędko z nadzieją.
– Miejmy nadzieję.
Fissean pogładził szorstką burtę. Jeszcze tylko parę miesięcy i łodzie miały ich zabrać w podróż. W podróż bez powrotu.
– Jak w ogóle wyobrażasz sobie Kontynent?
Daseana zaskoczyło pytanie. Powiódł wzrokiem wokół, dając sobie czas na odpowiedź.
– Dosyć podobnie jak nasze ziemie. Piaszczyste plaże i morze sięgające po horyzont. A na lądzie lasy, pola, łąki. Do tego góry, pustynie, bagna, o których wspominał Eliam. Najtrudniej uwierzyć mi, że istnieją tereny pokryte wiecznym śniegiem. Jak ludzie potrafią tam w ogóle przeżyć? – Pokręcił głową.
– Pewnie tak samo jak na pustyni – zauważył Fissean. – Przyzwyczaili się, a Opiekunowie nauczyli ich, jak sobie radzić.
– A mimo to sięgnęli po magię. – Wzdrygnął się. – Kontynent nie będzie tak piękny jak Ojczyzna. Moc Malusa sieje śmierć i zniszczenie, nie życie. Oni naprawdę nas potrzebują.
Młodszy brat czuł to teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Jeśli magia panoszyła się po ziemiach człowieka, to ten miał naprawdę ciężkie życie. Elf oczami wyobraźni widział pola rodzące więcej chwastów i ostów niż plonów zdatnych do spożycia. Zatrute źródła, przez które kolejne wioski ginęły. Drapieżniki atakujące o każdej porze dnia i nocy. Jeśli ludzie wciąż żyli, to jedynie dzięki pomocy Opiekunów.
– Mam czasami wrażenie, że gdy przybijemy do brzegu, zastaniemy jedynie pustkowia – odezwał się Fissean. – Pustkowia, na którym nic nie rośnie i nic nie jest w stanie przeżyć.
– Ale Eliam utrzymuje, że mieszkańcy jakoś sobie radzą – Dasean nie był pewny, czy mówi bardziej do siebie czy do brata.
– Muszą. Walczą o przetrwanie każdego dnia.
– Dlatego nas potrzebują.
Obaj zamilkli na dłuższy moment, przechodząc do kolejnych łodzi. Wymieniali już tylko drobne uwagi dotyczące statków, jednak poza tym nie odzywali się już ani słowem. Każdy pogrążył się we własnych myślach dotyczących czekającej ich podróży.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.