Nie spostrzegł, kiedy opuścili bezpieczny dom. W jednej chwili spał na swoim posłaniu wśród skał, a w następnej pędził już przez ciemny las. Nawet księżyc skrył się za chmurami, więc Losinis musiał zdawać się jedynie na swój wzrok, który świetnie radził sobie w mroku. Na niebie nie błyszczała ani jedna gwiazda. Skryły się, jakby obawiały się tego, co przepędziło mrawy z gór.
— Szybciej — warknął z góry jego starszy brat, Kuantilas. — Przebieraj szybciej łapami.
Losinis prychnął. Przecież to właśnie robił, odkąd opuścili góry. Nic tylko pędził przed siebie. Cierniste krzewy łapały się jego sierści i grzywy, próbując go zatrzymać. Niemal zdawało mu się, że chcą go ostrzec przed nieznanym niebezpieczeństwem. Niektóre drapały skórę, zostawiając po sobie płytkie zadrapania. Jeden czy dwa kolce wbiły się głęboko w jego bok, co oznajmił głośnym rykiem. Brat złajał go za hałasowanie, bo nikt nie miał wiedzieć o ich wyprawie.
Młodszy mraw żałował, że nie potrafił jeszcze latać. Z trudem przełykał każdego dnia tę gorzką myśl, gdy widział mknącego wśród chmur brata. Pragnął również któregoś dnia polecieć, poczuć wiatr głaszczący pióra i promienie słońca dodające mu siły do dalszego lotu, ale na razie z każdym dniem zaczynał coraz bardziej wątpić w to, czy kiedykolwiek będzie to możliwe.
— Szybciej. Zostajesz w tyle — rzucił znów brat, po czym sam przyspieszył, by wysforować się przed innych.
Losinis warknął pod nosem i również zaczął prędzej przebierać łapami. Nie mógł pozwolić, by jego brat go wyprzedził. Mijał kolejne mrawy, który nie zwracały na niego uwagi. Starały się utrzymywać równe tempo i nie w głowie im było uczestnictwo w wyścigu. Kilku rzuciło do Losinisa słowa przestrogi, ale puścił je mimo uszu. Zwycięstwo było ważniejsze niż ostrożność. I takie myślenie doprowadziło go do tego, że zgubił rytm i potknął się o własne łapy. Przekoziołkował po trawie i zderzył się z pniem ogromnego drzewa. Śpiące na nim ptaki zerwały się do lotu przestraszone nagłym wstrząsem.
Kilka członków stada minęło młodego mrawa, obrzucając zirytowanymi lub szyderczymi spojrzeniami. Wypominali mu nawet swoje przestrogi. Jednak żaden z nich nie przystanął, by mu pomóc. Starszyzna wydała jeden nakaz: nie zatrzymywać się. A oni zamierzali wypełnić go sumiennie.
Jedynie Kuantilas wleciał między drzewa i wylądował przed bratem.
— Nieźle ci idzie — zakpił. — Prawdziwy z ciebie mraw.
Leżący pod drzewem Losinis ze wstydem przetoczył się na brzuch, po czym podniósł się i wznowił marsz. Zignorował swojego brata, który zawsze szukał okazji do zaczepki. Za sobą usłyszał szyderczy śmiech, który po chwili wzniósł się ku niebu. Wtedy znów przyspieszył kroku, by dogonić pozostałych. Wiedział, że nie będą na niego czekać tak samo, jak nie czekali na innych. Każdy, kto zostawał z tyłu, był skazany na samotne podążanie za stadem, które z każdą chwilą oddalało się coraz bardziej.
Dogonił pozostałych i pędził równym tempem, nie pozwalając po raz drugi się sprowokować i wystawić na ośmieszenie.
***
Po długim i forsownym biegu w końcu zatrzymali się na odpoczynek, który miał trwać aż do zapadnięcia zmroku. Zamierzali podróżować jedynie nocą, by nikt nie zauważył ich wędrówki — zwłaszcza tej powietrznej.
Wykończony Losinis dowlókł się do swojej rodziny, po której nie było widać śladu zmęczenia. Jedynie on jeszcze nie latał, co odczuwał z niemałą irytacją, bo brat wykorzystywał każdą, najmniejszą okazję, by mu to wypomnieć.
— A któż to do nas dołączył? — zapytał z nutą ironii.
— Kuantilasie, wystarczy — upomniała go ich matka. — Jesteś cały? — spytała Losinisa, ale w jej głosie nie było słychać troski.
Pokiwał głową, choć czuł jeszcze kolce, które utkwiły mu w skórze i ból wyrywanej przez gałęzie sierści. Legł obok bliskich, zamierzając odpoczywać jak najdłużej — przynajmniej nie musiałby już wysłuchiwać dogryzek brata. Jednak pewna myśl nie dawała mu odpłynąć do krainy snów.
— Dokąd w ogóle idziemy? — zapytał, podniósłszy łeb.
Mrawy spojrzały po sobie, po czym potrząsnęły głowami.
— Nie powinieneś się tym przejmować — powiedziała matka. — Będzie nam tam lepiej niż w górach.
Sądził, że się przesłyszał. Gdzie mogłoby być lepiej niż w ich domu wśród skał? Już chciał o to zapytać, gdy odezwał się jego kuzyn.
— Nie drąż — polecił. — Dowiesz się w swoim czasie.
— A ty wiesz?
— Starsi wiedzą, co jest dla nas dobre, więc postaraj się nie kwestionować ich decyzji — warknął brat.
Losinis zżuł słowa, które chciał skierować do brata. Był zbyt zmęczony, by wdawać się w kolejne dyskusje. Ziewnął przeciągle, położył łeb na łapach i zasnął. Jednak nawet we śnie czuł, że nie powinien nigdy opuszczać rodzinnej ziemi.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.
Potwierdzam to, co napisałam na facebooku- jak zawsze miło się czytało. Świetnie piszesz, gratuluje talentu
Dziękuję 🙂 Miło mi to słyszeć.
Oj, muszę nadrobić inne wpisy 😀
Zapraszam do lektury 🙂
“Losinis zżuł słowa” – ciekawe określenie! i dobre opowiadanie!
Dziękuję serdecznie 😉
Mam nadzieję, że doczekamy się jeszcze kilku części bo zaczynam się wciągać. 🙂
Oczywiście 🙂 Losinis ma przed sobą jeszcze długą podróż.
Nie jestem fanką opowiadań ale to było wciągające.
Dziękuję 🙂 A co wolisz czytać? Powieści? Poezję?
zawsze będę to pisać fajnie się czyta
Dziękuję 😉
Bardzo dobrze napisane, poproszę o więcej!
Dzięki 🙂 Będą kolejne części.
Jak zawsze świetnie napisane 🙂 Aż sam się zdyszałem czytając ten fragment 🙂
Dziękuję 😉
Świetnie piszesz, gratuluję.
Dzięki 😀