Kilka dni przed wyjazdem
Wokół mnie rozpętała się prawdziwa burza. I to nie jedna z tych, przed którą można schronić się w domu, zamknąć okna i drzwi i udawać, że nic się nie dzieje. Nie miałem, gdzie się skryć. Ciężkie krople waliły wszędzie wokół. Nie, to nie były krople, tylko kule z karabinów. W ułamku sekundy pokonywały swoją drogę, by dotrzeć do człowieka, przebić się przez skórę, mięśnie, zmiażdżyć kości. Czasami przechodziły na wylot, czasami zostawały w środku. Raniły lub zabijały. Nie robiło im różnicy to, w kogo trafią. Ważny był efekt, kolejny trup leżący na wysuszonej od słońca trawie i krew wsiąkająca w złaknioną ziemię.
– Uważaj!
Ledwo zdążyłem zareagować na krzyk kolegi, który rzucił się między nas a granat. Poświęcił się, by inni przeżyli. Został przez to rozerwany na strzępy i trudno nam było potem powiedzieć, czy ten lub tamten kawałek należał do niego czy nie. Ten widok miał mnie prześladować jeszcze przez wiele długich dni.
Czułem się jakby ktoś zamknął mnie w środku burzowej chmury, z której nie było ucieczki. Błyskawice rozrywały niebo niczym pazury rozwścieczonego kota. Pioruny uderzały jeden po drugim niczym bębny wojenne. A deszcz padał i padał i zdawało się, że nigdy już nie przestanie, że ma tak padać aż do końca świata. A ten zdawał się naprawdę bliski…
*
Zerwałem się z łóżka, a koszmar stał się jedynie snem, o którym miałem niedługo zapomnieć. A przynajmniej liczyłem na to, że tak się stanie. Pragnąłem zapomnieć. Pragnąłem tego wszystkiego nie pamiętać. Tych ciał swoich kolegów, z którymi dzień wcześniej grałem w karty i żartowałem, co będziemy robić po powrocie do domu. Tego, który rzucił się na granat, by reszta przeżyła. Tego, który osierocił córkę – jej matka zginęła niemal rok wcześniej. Tych wszystkich, którzy umierali, choć mogli żyć. A ja przeżyłem, choć wiele razy śmierć deptała mi po piętach. Nie potrafiłem już patrzeć w oczy żon, dziewczyn, rodziców moich kolegów i składać te same kondolencje, i wysłuchiwać ich podziękowań, skarg. Musiałem się od tego uwolnić. Nie byłem w stanie tego znieść ani chwili dłużej. Dlatego spakowałem kilka najpotrzebniejszych rzeczy do torby, wziąłem płaszcz i wyszedłem. Zamierzałem się jedynie przejść, a skończyłem na peronie, prosząc o bilet na pociąg w nieznanych kierunku.
Spodziewałem się, że dojadę do końca trasy, kupię bilet powrotny, wrócę i znów będę żył z dnia na dzień, próbując uwolnić się od przeszłości. A jednak skończyło się to zupełnie inaczej. Ledwo pociąg ruszył, do mojego przedziału weszła kobieta z córką, która lubiła wiewiórki. Opowiedziałem jej kilka historii o nich, a dziewczynka nawet zobaczyła rude zwierzątko. Szkoda, że jej matka nie miała takiej wyobraźni. Dlatego musieliśmy się pożegnać i zostałem sam w pustym przedziale.
Już na froncie przekonałem się, że wspomnienia to dobry sposób na ucieczkę od rzeczywistości i chętnie z tego korzystałem. Nic dziwnego, że podczas jazdy zacząłem myśleć o dawnych znajomych czy wilku, którego oswoiłem. A potem zjawił się Nick, mój wróg numer jeden w czasach dzieciństwa. To przed nim broniłem większość dzieciaków w naszej wiosce, potem zniknął na długie lata z mojego życia, by zjawić się w chwili, gdy chciałem zostać kompletnie sam i zapomnieć o całym swoim życiu. Akurat musiał zjawić się w chwili, kiedy postanowiłem napisać coś nowego, i zacząć opowiadać mi o własnych przeżyciach. Skończyło się to tym, że go zdenerwowałem, przez co omal mnie nie udusił. Na szczęście tylko straciłem przytomność, co moja wyobraźnia wykorzystała na swój własny, niecny sposób i wrzuciła mnie jako głównego bohatera do historii, którą opisywałem. Jednak nie zostałem tam na długo, bo w końcu się wybudziłem.
Pierwsze, co wtedy usłyszałem, to rozmowa Nicka z nieznajomym, który ocalił mi życie. Oczywiście, Nick jak zwykłe próbował wywinąć się od odpowiedzialności, tłumacząc, że wcale nie próbował mnie zabić, a jego dłonie przypadkiem znalazły się w żelaznym uścisku właśnie na moim karku. Nie, wcale nie było w tym nic dziwnego.
Szkoda, że nie udało mi się usłyszeć nic więcej, bo właśnie wtedy nieznajomy zauważył, że się ocknąłem. Nie mogłem dłużej udawać, że wciąż jestem nieprzytomny, więc otworzyłem oczy. Dziwna jasność w przedziale oślepiła mnie na moment, a potem zobaczyłem przed sobą mężczyznę, który – co jeszcze dziwniejsze – nazywał się tak samo, jak więzień z mojego opowiadania. A przynajmniej tak twierdziła moja wyobraźnia.
Musiałem się pogodzić z tym, że moja samotna wyprawa ku zapomnieniu została przerwana w chwili, gdy tylko wsiadłem do tego pociągu. Miałem jedynie nadzieję, że na najbliższej stacji uda mi się wysiąść i wrócić do domu. Oczywiście tego nie zrobiłem, bo nie byłbym sobą, gdybym unikał sytuacji, które wpakowują mnie w coraz większe tarapaty. Ale z tym też już się pogodziłem.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.
Niezła zagrywka z utratą przytomności 😉
Dziękuję 😉
Każdego z nas ciągnie w tarapaty 🙂 nie da się czasem przed tym uciec 🙂
Zgadzam się 🙂 Niektórzy w większe, niektórzy w mniejsze, ale zawsze wpadamy w jakieś tarapaty.
Ta część rzuciła trochę nowego światła na całą wędrówkę bohatera 🙂 Też ciągle pakuję się w kłopoty, więc mamy ze sobą coś wspólnego 😉
Pewnie każdy przynajmniej raz w życiu (a czasami raz na godzinę) wpadł w jakieś kłopoty 😉 Miłego dnia.
Fajnie zakrecony bohater 🙂
Ma coś po autorce 😛