Dzwon wciąż dzwonił i echem z głębi cichych lasów
Odezwało się tysiąc krzyków i hałasów.
Odgłos to był szukania i nawoływania,
Hasło zakończonego na dziś grzybobrania.
Pan Tadeusz, Adam Mickiewicz
Dźwięk dzwonu wciąż rozbrzmiewał w lesie. Zewsząd odzywały się głosy nawoływania, a grzybobranie dobiegało końca. Tak, jak wydawało się Hrabiemu, było to wezwanie, że zbliżał się posiłek. Dzwon każdego dnia zapraszał wszystkich na obiad. Ten zwyczaj praktykowano dawniej na dworach, ale u Sędziego zachował się dotąd.
Z lasu wychodziły panny, niosąc dorodne borowiki i bukiety polnych kwiatów. Wojski oczywiście miał swojego muchomora. Jedynie Telimena wróciła z niczym.
Goście według porządku stanęli w kole. Podkomorzy zasiadł na szczycie stołu, po drodze kłaniając się starcom, kobietom i młodym. Obok stanął bernardyn, a przy nim Sędzia. Ksiądz Robak odmówił krótką modlitwę po łacinie. Podano wódkę, po czym wszyscy zasiedli do stołu, by zjeść chłodnik litewski. Nikt nie rozmawiał, mimo wezwań gospodarza. Asesor, Rejent i ich stronnicy myśleli już o walce i zakładzie, które miały się odbyć następnego dnia.
Telimena wdała się w rozmowę z Tadeuszem, ale czasami zwracała się również do Hrabiego. Zdarzało się jej nawet spojrzeć na Asesora tak jak hodowca ptaków patrzy na szczygła czy wróbla, które próbuje schwytać.
Tadeusz i Hrabia byli zadowoleni z siebie, szczęśliwi i pełni nadziei, więc też niewiele się odzywali. Hrabia wciąż spoglądał na kwiatek. A Tadeusz ukradkiem zerkał do kieszeni, żeby się upewnić, że wciąż ma tam kluczyk i kartkę, której nadal nie przeczytał.
Sędzia dolewał Podkomorzemu szampana, węgrzyna, usługiwał przy stole, ściskając przy tym kolana, ale również nie miał ochoty do rozmów. Jego myśli skupiały się wokół własnych problemów.
W milczeniu mijał posiłek, gdy nagle zjawił się niespodziewany gość, gajowy. Zaraz podbiegł do pana, by oznajmić mu wieść. Widać było po nim, że przybył w ważnej sprawie.
– Niedźwiedź, panie – rzekł, gdy odzyskał oddech.
Reszty wszyscy się domyślili. Zwierz opuścił swoje legowisko i pojawił się w puszczy. Zrozumieli, że trzeba go zaraz ścigać. Wspólna myśl pojawiła się w ich głowach. Zamierzali pojechać na polowanie.
– Na wieś! – wykrzyknął Sędzia. – Jutro o świcie zaczynamy obławę. Kto chętny, rusza z nami, a kto ruszy z oszczepem, temu daruję dwie roboty przy drogach i pięć dni pańszczyzny.
– Już osiodłać konia – nakazał Podkomorzy – i biec do mojego dworu. Przyprowadźcie dwie pijawki, moje psy myśliwskie, Sprawnika i Strapczynę.
– Wańka – Asesor po rusku krzyknął do chłopca. – Naostrz mój tasak, ten, który dostałem od księcia w prezencie. Sprawdź też, czy nie brakuje kul w pasie.
– Przygotować strzelby – wykrzyknęli wszyscy.
– Potrzebuję ołowiu – znów wołał Asesor. – W torbie mam formę do wytapiania kul.
– Księdzu plebanowi dajcie znać, żeby jutro rano odprawił mszę w leśnej kaplicy – dodał jeszcze Sędzia. – I krótką modlitwę do świętego Huberta.
Gdy wydano rozkazy, znów zapanowało milczenie. Każdy zdawał się kogoś szukać i w końcu oczy wszystkich zwróciły się na Wojskiego, który miałby stać się ich wodzem podczas polowania. Ten od razu zrozumiał, co mają na myśli.
– Jutro, wpół do piątej, przy kaplicy w lesie – rzekł – stawią się myśliwi.
Po tych słowach odszedł od stołu razem z gajowym, by omówić z nim plan i przygotować polowanie.
Reszta dnia minęła na podkuwaniu wierzchowców, karmieniu psów i czyszczeniu broni. Podczas wieczerzy prawie nikt się nie zjawił przy stole. Nawet Rejent z Asesorem zapomnieli na chwilę o dawnych sporach i razem szukali ołowiu. A pozostali, zmęczeni pracą, poszli spać wcześniej, by wstać o świcie.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.
Zdecydowanie Mickiewicz powinien pisac proza 😉
Wtedy nie mogłabym go przekładać na prozę 😛
Pięknie opisane i napisane 🙂
Dziękuję 😉