Knieje! do was ostatni przyjeżdżał na łowy
Ostatni król, co nosił kołpak Witoldowy,
Ostatni z Jagiellonów wojownik szczęśliwy,
I ostatni na Litwie monarcha myśliwy.
Pan Tadeusz, Adam Mickiewicz
O, drzewa Puszczy Białowieskiej, puszczy nad jeziorem Świteź, Ponar i Kuleszewa, które jesteście rówieśnikami wielkich książąt! Wasz cień osłaniał niegdyś królewskie głowy Groźnego Winesa, Mindowy i Giedymina. Ten ostatni leżał wtedy na skórze niedźwiedziej przy myśliwskim ognisku i wsłuchiwał się w pieśni kapłana Lizdejki o żelaznym wilku, a potem zbudował Wilno pośród lasów. To z tego miasta wyszedł Kiejstut i Olgierd, sławni myśliwi i rycerze. Ich sny pokazały, że Litwa potrzebuje i żelaza, i lasów. To tutaj, do tych kniei przyjechał na polowanie Zygmunt August, który był ostatnim królem-myśliwym.
Ach, drzewa i nieba, jak bardzo chciałbym was znów zobaczyć na własne oczy. Czy wciąż tam jesteście? Czy są tam te miejsca, które znałem z lat dziecięcych? Czy jeszcze rośnie ogromny dąb Baublis, w którym można było urządzić wieczerzę dla dwunastu ludzi? Czy koło kościoła parafialnego wciąż kwitnie gaj Mendoga? Czy rośnie tam lipa, wokół której urządzano tańce tak ogromne, że brało w nich udział stu chłopców i sto dziewcząt?
Ale co roku tak się zdarza, że moskiewska siekiera niszczy was, piękne lasy. Nic nie zostaje po mieszkaniach leśnych śpiewaków i cieniu dla miłych wieszczy. Przecież to tu, pod tą czarnoleską lipą, Jan szukał natchnienia. Przecież ten dąb śpiewał tak wiele kozackiemu poecie.
Jestem wam tak wiele winien, ojczyste drzewa. Ja, zwykły strzelec, który nasłuchał się tak wielu oszczerstw za to, że nie ustrzelił zwierzyny. A tak wiele rozmyślałem wśród drzew, gdy zapomniałem o łowach. Obok mnie rósł srebrzysty mech oblany granatem jagód, gdzieś dalej widziałem pagórki pełne wrzosów i czerwoną borówkę. Czasami tylko wiatr pędził przez te gęstwiny, szumiał, jęczał i wył tak, że aż mi się wydawało, że nade mną szalały wody morza.
A strach wzbierał w sercu, gdy patrzyłem w środek tarasu, gdzie rządzą dziki, niedźwiedzie i wilki. U wrót tego gospodarstwa leżały na wpół obgryzione kości tych, którzy przypadkiem tutaj zabłądzili. Czasami pojawiały się gdzieś w gęstwinie rogi jelenia, a wśród zieleni mignęła jego złocista sierść. To znów ciszę przerwał dzięcioł stukający w jodłę. A bliżej przebiegała wiewiórka. W łapach trzymała orzech, zatrzymywała się i próbowała go rozłupać. Jednak gdy zobaczyła człowieka, uciekła znów między drzewa niczym leśna driada.
I znów było cicho. Nagle ktoś nadepnął na gałąź, a między jarzębiną pojawiła się twarz o rumianych policzkach i o ustach czerwonych jak borówki. Dziewczę szukało tu jagód lub zbierało orzechy. Obok niej szedł młodzieniec. Sięgał po leszczynę tak, by dziewczyna mogła zerwać orzechy. Wtem usłyszeli odgłos rogów i szczekanie psów, które ruszały na łowy. Odgadli, że polowanie zbliżało się ku nim, więc szybko zniknęli między drzewami, czując trwogę.
*
Tymczasem w Soplicowie ruch jak w ulu. Jednak Tadeusza nic nie mogło wyciągnąć z łóżka. Nie zbudziło go szczekanie psów, skrzypiące pojazdy konne czy odgłos trąb. Poprzedniego dnia padł na łóżko w ubraniu i spał jak gryzoń bobak w norze. Nikt go nie szukał na zewnątrz, bo każdy się spieszył i zapomniał o śpiących młodzieńcu.
Jedynie słońce wpadło przez otwór w kształcie serca w okiennicy. Pogłaskało śpiącego po czole. Jednak on chciał jeszcze spać, więc odwrócił się, by schronić się przed budzącymi promieniami. Wtem usłyszał stukanie, po którym się obudził, czując się świeżo i rześko. Uśmiechnął się na myśl o tym, co działo się poprzedniego wieczoru.
Spojrzał na okno. Zobaczył tam parę jasnych oczu spoglądających na niego i małą dłoń, chroniącą je przed słońcem. Palce czerwieniły się od promieni, które próbowały przez nie przeniknąć. Koralowe usta, lekko rozchylone, ukazywały rząd pięknych zębów podobnych do pereł. A policzki same się rumieniły.
Tadeusz leżał pod oknem w cieniu. Nie wiedział, czy ma przed sobą prawdziwą dziewczynę, czy wciąż śpi. Twarz pochyliła się i ujrzał znane mu jasne włosy.
Zerwał się nagle, ale dziewczę zniknęło. Usłyszał jedynie, jak trzykrotnie zapukało.
– Niech pan wstanie, bo już zaczęły się łowy, a pan zaspał – rzekła dziewczyna.
Tadeusz doskoczył do okna i pchnął okiennice, które uderzyły o ściany. Wyskoczył na zewnątrz, ale nic już nie dojrzał. Nie zostało ani śladu. Rozejrzał się i dostrzegł kołyszące się liście chmielu i kwiaty. Nie wiedział, czy to sprawka wiatru, czy ktoś tam niedawno przebiegał.
Młodzieniec tylko na nie patrzył, ale nie śmiał iść dalej do ogrodu. Jedynie palec przycisnął do ust, by zbyt prędkim słowem nie zniszczyć milczenia. W końcu popukał się w czoło, jakby chciał dopukać się do głęboko schowanych wspomnień.
– Dobrze mi tak – krzyknął.
Jednak nikt go nie usłyszał, bo wszyscy ruszyli już na polowanie. Tadeusz nadstawił uszu, a wiatr przyniósł mu odległy dźwięk trąb i myśliwych.
Koń Tadeusza był już osiodłany i czekał cierpliwie w stajni, by dołączyć do reszty. Chłopak wziął tylko flintę, wskoczył na siodło i popędził na miejsce spotkanie z myśliwymi, gdzie obok kaplicy stały dwie karczmy.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.
Jeszcze wtedy były puszcze olbrzymie to i można było na łowy jeździć, świetny tekst 🙂
Dziękuje 🙂 Takie puszcze były niesamowite.
Czytam i czytam a tu koniec. Człowiek chciałby więcej… Świetnie napisane, zaczytałam się
Dzisiaj będzie ciąg dalszy 😉
Az przyjemnie sie czyta. Wreszcie z chęcią
Dziękuję 😉
Jestem pod wrażeniem twojej kreatywności.
Dziękuję 😉
Po raz kolejny jestem pełna uznania dla tego, jak snujesz opowieść. Świetnie się to czyta – Twoja proza przemawia do mnie zdecydowanie bardziej, niż Mickiewicz.
Dziękuje za miłe słowa 😉 Staram się.