Robak, wsparty na stole, wpół głośno rozprawiał,
Tłum szlachty go otaczał i uszy nadstawiał,
I nosy ku księdzowskiej chylił tabakierze;
Brano z niej, i kichała szlachta jak moździerze.
Pan Tadeusz, Adam Mickiewicz
Po przeciwnych stronach drogi stały dwie gospody. Starsza należała do dziedzica zamku, a nową, na złość Horeszkom, wybudował sam Soplica. W Horeszkowej rządził Gerwazy, a w drugiej – Protazy. Nowa karczma nie wyglądała jakoś szczególnie. Zbudowana była według starego wzoru wymyślonego przez tyryjskich cieśli, który potem został rozpowszechniony przez Żydów. Od frontu karczma przypominała łódź Noego, a z tyłu świątynię Salomona. Z przodu znajdowała się stodoła przeznaczona dla zwierząt. Dach pokryty był wąskimi deskami i słomą, zakończony szpicem. Na piętrze znajdował się krużganek biegnący wokół domu i oddzielony od niego rzędem stojących krzywo kolumn bez podstaw i głowic. Nad kolumnami wznosiły się półokrągłe łuki ozdobione przez samego cieślę. Z daleka karczma wyglądała na krzywą i chwiejącą się.
W środku zaś jedna część była pełna izb przeznaczonych dla podróżnych, a drugą zajmowała ogromna sala. Stał tam długi stół, a przy nim stołki, na których już siedzieli chłopy, chłopki i drobna szlachta. Jedynie ekonom usiadł gdzieś osobno. Przyszli tu po porannej mszy, by się napić u karczmarza Jankiela. Mężczyzna nosił długi kaftan do ziemi bez rękawów zapięty na srebrne zapinki. Jedną dłoń włożył za czarny pas, a drugą gładził się po brodzie i rozglądał się po karczmie, rzucając rozkazy. Witał gości, zagajał do rozmowy, a kłócących się godził. Nikomu nie usługiwał, lecz spacerował wokół.
Od wielu lat Żyd Jankiel władał w tej karczmie. Był stary i szlachetny. Nikt na niego nie wnosił skargi do dworu. Bo dlaczego mieliby? Był uczciwy, miał dobre trunki, nie oszukiwał, nie zabraniał zabawy, ale nie znosił pijaństwa. To u niego odbywały się liczne imprezy, wesela i chrzciny. Do niego co niedzielę przychodzili muzycy, a sam również miał talent i grał na cymbałach, instrumencie swojego narodu. Dawniej chodził po dworach i zadziwiał swoją grą i pieśniami, bo śpiewał płynnie i umiejętnie. Chociaż był Żydem, świetnie posługiwał się polską mową i uwielbiał pieśni narodowe. Z każdej wyprawy za Niemen przywoził ze sobą wiele utworów, jak kołomyjki i mazury. I podobno to on sprowadził z zagranicy Pieśń Legionów Polskich we Włoszech. Jego talent muzyczny bardzo mu się opłacił, bo dorobił się majątku, odwiesił na ścianę cymbały i osiadł z rodziną w karczmie. Został karczmarzem, a do tego stał się zastępcą rabina. Zawsze i wszędzie był miłym gościem i doradcą. Znał się dobrze na handlu zbożem i był uznawany za dobrego Polaka. To on kończył kłótnie między dwiema gospodami, nawet wtedy, gdy dochodziło do rękoczynów. Szanowali go zarówno Horeszkowie, jak i Soplicowie. I to on potrafił zapanować nad nimi i ich sługami.
Gerwazego akurat nie było w karczmie, bo ruszył na łowy. Nie chciał zostawiać Hrabiego, który był młody i niedoświadczony. Poszedł więc z nim, by udzielać mu rad lub by go ochronić przed niebezpieczeństwem. Tego dnia miejsce Gerwazego, które znajdowało się daleko od wejścia i gdzie sadzało się znakomitych gości, zajmował ksiądz Robak – sam Jankiel go tu posadził. Naprawdę szanował on bernardyna. Co chwila przybiegał, by dolać mu miodu. Widać było, że poznali się wiele lat wcześniej w innych krajach.
Zakonnik często zjawiał się karczmie po zmroku i odbywał tajne narady z Żydem. Podobno ksiądz Robak przemycał jakieś towary, ale nie było to pewne. Teraz siedział oparty o stół i głośno przemawiał, a szlachta otaczała go i uważnie słuchała. Kolejno brali od niego tabakę i kichali.
– Najczcigodniejszy – rzekł Skobuła, kichnąwszy. – To tabaka jakich mało. Nigdy takiej nie zażywałem. To prawdziwa bernardyńska tabaka. Pewnie z Kowna, który słynie z niej i miodu. Byłem tam lata…
– Na zdrowie, panom – przerwał mu Robak. – A co do tabaki, to pochodzi ona z samej Jasnej Góry. Paulini robią ją w Częstochowie. To tam znajduje się sławny obraz Bogurodzicy Panny, Królowej Polski, którą nazywają też Księżną Litewską. Jednak w Księstwie Litewskim doszło ostatnio do schizmy.
– Z Częstochowy? – zapytał Wilbik. – Byłem tam w spowiedzi, kiedy przyszedłem w ramach odpustu. W Kurierze Litewskim pisali, że tam teraz są Francuzi, którzy chcą zniszczyć kościół i zagarnąć skarbiec.
– To kłamstwo – rzekł Robak. – Pan Najjaśniejszy, Napoleon to przykładny katolik. Przecież sam papież go namaścił, żyją w zgodzie i nawracają francuski naród. To prawda, że z Częstochowy wiele srebra oddano dla Polski, przecież sam Bóg tak nakazał. Jego ołtarze to skarb ojczyzny. Mamy przecież wojsko polskie, które trzeba opłacić. A kto to zrobi, jeśli nie wy, Litwini? A wy tylko płacicie Moskalom.
– Przecież gwałtem od nas biorą – wykrzyknął Wilbik.
– Dobrodzieju, dla szlachty to nic takiego – odezwał się pokornie chłop, kłaniając się księdzu. – Ale z nas to zdzierają, jak z łyka…
– Cham! – krzyknął Skołuba. – Tyś przywyknął, ale nie my, szlachetnie urodzeni i przyzwyczajeni do wygód i złota. Ach, bracia, dawniej szlachcic panował w gospodarstwie…
– Tak, tak, równy wojewodzie – krzyknęli wszyscy.
– A dziś każą przeszukiwać papiery i udowadniać swoje szlachectwo – zakończył.
– Jeszcze pan z dziada pradziada jest szlachetnie urodzony – włączył się Juraha. – Ale ja jestem z kniaziów. Pytać mnie o zaświadczenie to jak pytać dębów, kto im pozwolił rosnąć ponad wszystkie krzewy.
– Kniaziu, pochlebiaj komu trzeba, a znajdziesz herb w niejednym domu – rzekł Żagiel.
– Pan masz w herbie krzyż – rzekł Podhajski. – A to pewnie aluzja to tego, że w rodzie był człowiek, który przeszedł na chrześcijaństwo.
– Nieprawda – przerwał Birbasz. – Przecież ja pochodzę z hrabiów tatarskich i mam krzyż nad herbem Korabów.
– Poraj ma mitrę w złotym polu – wykrzyknął Mickiewicz. – To książęcy herb, o czym często pisze Stryjkowski.
W karczmie zapanował rozgardiasz, aż bernardyn znów wszystkich po kolei zaczął częstować tabaką. Powoli cichli, a ksiądz wykorzystał spokój.
– Nawet nie zdajecie sobie sprawy, że z tej tabaki korzystali wielcy ludzie. Choćby taki Dąbrowski zażywał z cztery razy.
– Dąbrowski? – zapytali zdziwieni.
– Tak, ten generał. Znajdowałem się w obozie, kiedy odbierał Niemcom Gdańsk. Miał coś wtedy pisać, ale bał się, że zaśnie, więc zażył, kichnął i dwa razy poklepał mnie po ramieniu. „Księże Robaku – tak mówił – zanim ten rok minie zobaczymy się w Litwie. Powiedz Litwinom, by czekali na mnie z tabaką Częstochowską, bo innej nie biorę”.
Towarzystwo tak zaskoczyła mowa księdza i tak rozradowało, że przez chwilę milczeli. A potem zaczęli mówić jedni przez drugich:
– Polska tabaka? Z Częstochowy? Dąbrowski? Z Włoch?
W końcu wszyscy jednym głosem wykrzyknęli nazwisko generała i zaczęli się ściskać, nie zwracając uwagi na stan i herb.
– Wódki, miodu, wina – zaczęli śpiewać.
W końcu ksiądz Robak zażył tabaki i kichnięciem przerwał pieśń.
– Tak bardzo chwalicie moją tabakę. Spójrzcie, co jest w środku – rzekł, zanim podjęli na nowo melodię.
Przetarł chustką dno, dzięki czemu ukazała się maleńka armia, a pośrodku człowiek na rumaku, który spinał się, jakby chciał skoczyć ku niebu. Jedną ręką trzymał wodze, a drugą przytykał do nosa.
– Spójrzcie uważnie – rzekł Robak. – Przyjrzyjcie się tej groźnej postaci. Wiecie kto to?
Zastanawiali się wszyscy. Był to wielki człowiek, nawet cesarz, ale nie miał nic wspólnego z Moskalami, bo ich carowie nie zażywali tabaki.
– Niby wielki człowiek – zawołał Cydzik – ale zamiast złota, które tak powszechne u Moskalów, nosi kapot.
– Ba! Przecież widziałem Kościuszkę, który chodził w czamarce, a był wielkim człowiekiem.
– Jaka czamarka, to przecież nazywano taratatką – odparł Wilbik.
– Przecież ta jest gładka, a tamta miała frędzle – wtrącił się Mickiewicz.
I znów zaczęły się kłótnie o kształtach taratatek i czamar.
Ksiądz Robak widząc, że rozmowa znów stacza się na złe tory, zaczął rozdawać tabakę.
– Gdy Napoleon zaczyna zażywać tabakę raz po raz, to znak, że zwycięży w danej bitwie – kontynuował bernardyn, a inni kichali. – Jak choćby pod Austerlitz. Napoleon przyglądał się, jak Francuzi strzelali z armat, a Moskale padali jak muchy. A co padli, to cesarz zażywał tabaki. Aż w końcu car Aleksander z bratem Konstantym i cesarzem niemieckim Franciszkiem uciekli z pola, a cesarz zaśmiał się tylko i otrzepał palce. Jeśli ktoś z panów będzie walczył u jego boku, to niech wspomni tę scenę.
– Ach, mój księże – zawołał Skołuba. – Wciąż mówią o tym, że przybędą Francuzi, a jak na razie mamy tylko Moskali, którzy nas uciskają.
– Panie – powiedział Robak. – to kobiety narzekają, a Żydzi zakładają ręce i czekają. A przecież Napoleon już trzykrotnie pobił Moskalów, zajął się nawet Prusakami i Anglików przepędził za morze. A wiesz, panie, co z tego wyniknie? Szlachta litewska wsiądzie na konia i weźmie szablę w dłoń, gdy już nie będzie się z kim bić. A Napoleon sam wszystkich pokona i powie: „Obejdę się bez was, kim jesteście?”. Więc zamiast czekać na gościa, trzeba go zaprosić, stoły przygotować, dom wyczyścić, powtarzam, dom wyczyścić, dzieci.
Wszyscy zamilkli i rozważali te słowa.
– Ale jak to dom wyczyścić? Jak ksiądz to rozumie? – dał się słyszeć głos z tłumu. – Już my wszystko zrobimy, ale niech ksiądz jaśniej nam to wytłumaczy.
Bernardyn spojrzał w okno, przerywając rozmowę. Zobaczył tam coś ciekawego.
– Dziś nie mamy na to czasu – powiedział, wstając. – Później się tym zajmiemy. Jutro będę załatwiał sprawy w powiecie, więc wstąpię też do karczmy.
– Tylko niech ksiądz zdąży do Niehrymowa na nocleg – rzucił ekonom. – Życzliwie będzie się do księdza odnosił pan chorąży. W końcu nie bez powodu się mówi, że szczęśliwy jest człowiek niczym kwestarz w Niehrymowie.
– Do nas też wstąp, jeśli chcesz – wtrącił się Zubkowski. – Znajdzie się kawałek płótna, mała beczka masła, baran lub krowa. Pamiętaj, że będzie szczęśliwy człowiek, który trafił jak ksiądz do Zubkowa.
– Do nas też – rzucił Skołuba.
– Od nas, z Pucewicz, żaden zakonnik nigdy nie wyszedł głodny – dodał Terajewicz.
I tak cała szlachta zaczęła zapraszać do siebie księdza, a on już stał przy drzwiach.
Wcześniej zobaczył pędzącego na koniu Tadeusza. Głowę pochylał nisko nad karkiem wierzchowca. Miał bladą twarz i posępną minę. Wciąż poganiał konia, by ten pędził szybciej, bo chciał zdążyć na polowanie. Ten widok bardzo zakłopotał bernardyna, dlatego ruszył on za młodzieńcem do puszczy, która rozciągała się na całym widnokręgu.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.
Miałam okazję czytać tuż przed maturą 🙂
Ale pewnie nie napisanego prozą 🙂
Uwielbiam Mickiewicza, naprawdę – nawet polonistka w liceum tego nie rozumiała. A Mickiewicz prozą… brzmi intrygująco. Zacznę lepiej jednak od początku 😛
Zapraszam 🙂 Mam nadzieję, że Ci się spodoba.
Jeju, poczułam się jak w liceum.
http://www.ewelinaroo.pl
Takie powroty mogą być miłe 🙂
Świetne, zawsze z przyjemnością czytam 🙂
Dziękuję 😉