Mężczyźni, póki młodzi, chociaż w myślach zmienni,
W uczuciach są od dziadów stalsi, bo sumienni.
Długo serce młodzieńca, proste i dziewicze,
Chowa wdzięczność za pierwsze miłości słodycze!
Pan Tadeusz, Adam Mickiewicz
I tak Wojski, zakończywszy polowanie, wracał z lasu. A Telimena, siedząc w dworze, planowała już własne łowy. Zastanawiała się, jak złowić obu młodzieńców. Młody i przystojny Hrabia, dziedzic ogromnego domu, już się w niej kochał. Ale czy szczerze? I czy chciałby ożenić się z kobietą, która była kilka lat starsza od niego, a do tego niezamożna? Co powiedzieliby o tym krewni? A co inni?
Tak rozmyślając, wstała z sofy i stanęła przed zwierciadłem. Oglądała się chwilę, jakby próbując znaleźć w nim odpowiedź. Potem westchnęła i wróciła na miejsce. Hrabia – jak każdy bogacz – miał zmienny gust. A jako blondyn pewnie nie był zbyt wylewny w uczuciach. A co z Tadeuszem? Uczciwy i prosty chłopak, ale był jeszcze dzieckiem, które dopiero uczyło się, czym jest miłość. Trudno byłoby mu zerwać swój pierwszy związek, a poza tym miał zobowiązanie względem Telimeny. Młodzieńcy, choć w myślach bywali zmienni, to w uczuciach wierniejsi od swoich dziadków. Ich serca przez długi czas były wdzięczne za pierwszą miłość. Ale co powiedzieliby na to ludzie… Prawda, że można gdzieś wyjechać i żyć na uboczu lub wyprowadzić się do stolicy i tam młodzieńca wprowadzić w wielki świat. Pomagać mu, doradzać, kształcić jego serce, mieć w nim przyjaciela i korzystać z tego, co daje świat… Z tą radosną myślą Telimena przechadzała się po pokoju, ale znów posmutniała, przypominając sobie o Hrabim.
„Mogłabym go poznać z Zosią” – pomyślała. – „Nie jest bogata, ale dorównuje mu stanem. A jeśli staliby się małżeństwem, to mogłabym w przyszłości u nich zamieszkać. Byłabym przecież dla nich jak matka”.
Po tych rozmyślaniach zawołała przez okno Zosię bawiącą się w sadzie. Dziewczyna w stroju porannym i odkrytą głową karmiła ptactwo, które wokół niej się zgromadziło. Rzucała im wykradzioną z szafy ochmistrzyni krupę jęczmienną – zwykle doprawiano nią litewski rosół.
– Zosiu – usłyszała wołanie cioci, więc rzuciła ostatnie ziarna i tanecznym krokiem przeszła między ptactwem, ledwo dotykając ziemi.
Wpadła do sypialni przez okno i zdyszana usiadła na kolanach cioci. Ta z uśmiechem i miłością ją głaskała. Potem jednak znów powaga wstąpiła na jej oblicze. Telimena podniosła się z miejsca i zaczęła spacerować po pokoju.
– Moja kochana Zosiu, dziś zaczęłaś czternasty rok, więc pora porzucić ptactwo – to zabawa dla córki dygnitarza. Wystarczająco zadbałaś o brudne chłopskie dzieci. Strasznie się opaliłaś przy tym, niczym Cyganka, i zachowujesz się jakbyś była z prowincji. Już ja to zmienię. Wprowadzę cię w świat i do gości, których mamy sporo. Zaczniemy już dziś. Uważaj tylko, żebyś nie narobiła mi wstydu.
Zosia zerwała się z miejsca, przyklasnęła, po czym zaczęła śmiać się i płakać na zmianę.
– Ach, ciociu, dawno nie widziałam gości. Odkąd tu żyję, to spotykam tylko kury i indyki, a jedynym moim gościem był dziki gołąb. Już mi tu trochę nudno, a pan Sędzia mówił też, że to nie zdrowo tak siedzieć wciąż w pokoju.
– Sędzia – rzekła ciotka – ciągle mi powtarzał, że powinnam cię zabrać w świat, że już jesteś dorosła. Ale sam nie wie, co mówi, bo nigdy nie bywał w świecie. Ja wiem, jak długo trzeba się dziewczynie przygotowywać, żeby zrobić wrażenie na ludziach. Wiedz, Zosiu, że ten kogo znają od maleńkości, nie wzbudza w nich ciekawości, choćby osiągnął ogromne efekty i był bardziej zdolny od innych. Ale gdy nagle zobaczą piękną i wykształconą pannę, wtedy się zachwycą. Wychowywałaś się w stolicy i pewnie jeszcze pamiętasz Petersburg, chociaż od dwóch lat mieszkasz tutaj. Wiesz zatem, jak powinnaś się zachowywać. Zatem, Zosiu, przygotuj się i spiesz, bo niedługo wrócą z polowania.
Wezwano pokojówkę i służącą, które pomogły dziewczynie się umyć. Telimena w tym czasie poszukała perfum i pomad. Pokropiła Zosię, a pokój wypełnił się pięknymi woniami. Potem posmarowała jej włosy gumą, po czym dziewczyna ubrała białe, ażurowe pończochy i atłasowe, warszawskie trzewiki. W międzyczasie pokojówka zawiązała stanik, a na to zarzuciła płaszcz chroniący strój podczas toalety. Potem zajęto się włosami. Uwijano w sploty, ale na czole i na skroniach pozostawiono je gładkie. Pokojówka podała Telimenie splecione bławatki, które ta wpięła we włosy Zosi. Zdjęto z niej płaszcz puderman. Dziewczyna założyła białą sukienkę, a do ręki wzięła batystową chustkę. I tak stała się piękna jak lilia.
Jeszcze poprawiono strój i fryzurę Zosi, po czym kazano jej przejść się po pokoju. Telimena obserwowała uważnie ruchy dziewczyny, pouczając ją surowo.
– Och, Zosiu, tak to jest, jak się żyje z gęsiami i pastuchami. Chodzisz jak chłopiec i rozglądasz się na boki jak rozwódka. Przynajmniej dygnij. Znów źle.
– Ciociu – odrzekła smutno Zosia. – Przecież to ty mnie zamykałaś i nie miałam z kim tańczyć. Polubiłam karmienie ptactwa i opiekowanie się dziećmi. Ale zobaczysz, że jak trochę pobędę z ludźmi, ani się obejrzysz, a się poprawię.
– Z dwojga złego, to lepsze było ptactwo niż nasi odrażający goście. Ten proboszcz co tylko się modlił i grał w warcaby. Albo prawnicy z fajkami. To mi kawalerzy… Teraz przynajmniej mamy uczciwych gości w domu. Słuchaj, Zosiu, jest tu młody Hrabia. To dobrze wychowany młodzieniec i krewny wojewody. Pamiętaj, by być dla niego miłą.
Wtem rozległo się rżenie koni i hałas towarzyszący powracającym myśliwym. Zbliżali się już do dworu, więc Telimena chwyciła podopieczną za rękę i pobiegła z nią do sali.
Myśliwi za to najpierw poszli do swoich pokoi, zmienić odzież, by w kurtkach nie witać dam. Pierwsza w sali zjawiła się przebrana młodzież, w tym Tadeusz i Hrabia.
Telimena witała wchodzących, wskazywała im miejsca, zabawiała rozmową i przedstawiała swoją siostrzenicę. Zaczęła od Tadeusza, dla którego była bliską krewną. Zosia grzecznie przed nim dygnęła, a młodzieniec ukłonił się nisko. Już chciał coś powiedzieć, ale wtedy zobaczył jej oczy i zaniemówił. Rozpoznał Zosię po wzroście, jasnych włosach i miłym głosie, który o poranku obudził go na polowanie. A tę sylwetkę widział rano w ogrodzie.
Wojski zauważył, że Tadeusz zbladł i ledwo trzymał się na nogach, więc poradził mu, by poszedł do swojej izby i nieco odpoczął. Jednak młodzieniec stanął w kącie, oparł się o kominek i błądził wzrokiem od ciotki do siostrzenicy. Telimena zauważyła, jak wielkie wrażenie zrobiła na nim Zosia, ale zmieszana nie zrozumiała wszystkiego. Zabawiając gości, wciąż zerkała na chłopaka. W końcu podeszła do niego i zapytała o zdrowie i samopoczucie, nawet wspomniała o Zosi i próbowała żartować, ale on wciąż stał w bezruchu i milczał. Tym bardziej zadziwił i wprawił w zakłopotanie Telimenę. Zmieniła nagle wyraz twarzy i ton głosu. Wstała rozgniewana i ostrymi słowami zaczęła robić mu wyrzuty. Tadeusz też się zerwał bez słowa. Spojrzał na nią krzywo, splunął, kopnął krzesło, po czym opuścił pokój, trzaskając za sobą drzwiami. Na szczęście nikt poza Telimeną nie widział tej sceny.
Młodzieniec wypadł przez bramę i popędził na pole, dręczony przez zmartwienia. Biegł przed siebie bez celu, aż po długim błądzeniu wszedł w głąb lasu. Przypadkiem – lub nie – trafił na wzgórek, Świątynię dumania, na którym poprzedniego dnia dostał kartkę i klucz.
Gdy się rozejrzał, dostrzegł samotną Telimenę pogrążoną w myślach. Wyglądała zupełnie inaczej niż dzień wcześniej. Twarz ukrywała w dłoniach i pewnie płakała, choć nie słyszał jej szlochania.
Tadeusz poczuł żal w sercu. Westchnął i rzekł do siebie:
– Głupi jestem. Nie jest winna tego, że się pomyliłem.
Nagle Telimena zerwała się na równe nogi. Skakała w lewo, w prawo i przez strumień. Podskakiwała, przyklękała, upadła na ziemię i nie mogła już wstać, więc zaczęła się kręcić. Po jej ruchach było widać, że przeżywała męczarnie. Chwytała się za pierś, szyję, stopy i kolana. Tadeusz przyskoczył do niej, sądząc, że oszalała albo że miała padaczkę. Ale powód był jeszcze inny. Okazało się, że w pobliskiej brzozie znajdowało się ogromne mrowisko. A czarny robotny owad bardzo lubił zwiedzać Świątynię dumania. Przez nią prowadziły jego szlaki, a nieszczęśliwie Telimena usiadła na tej ścieżce. Mrówki skuszone blaskiem białej pończoszki wbiegły po jej nodze, po czym zaczęły łaskotać ją i kąsać. Przez to Telimena musiała uciekać, ale potem usiadła na trawie i zaczęła pozbywać się mrówek, a Tadeusz nie odmówił jej pomocy. Pomagając wyczyścić sukienkę, nachylił się aż do jej nóg. Potem złożył pocałunek na skroniach Telimeny. Chociaż milczeli, to oboje puścili w niepamięć poranne kłótnie. Zaczęli rozmawiać i długo by tam zostali, ale dzwonek z Soplicowa wezwał ich na wieczerzę.
Musieli wracać, ale nie wiedzieli, czy ktoś ich nie szuka, więc na wszelki wypadek poszli różnymi drogami. Telimena na prawo, przez ogród, a Tadeusz na lewo, od drogi. Kobiecie wydawało się, że za krzakiem dostrzegła twarz księdza Robaka. Młodzieniec za to spostrzegł biały i długi cień, który musiał być Hrabią w angielskim surducie.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.
Ach, te sercowe rozterki 😉 Niby czasy się zmieniły, a dylematy damsko-męskie nadal pozostają bardzo podobne 😉
To pewnie nigdy się nie zmieni 😉
Czytałam te książkę już 2 razy jako lekturę szkolną. Proza jest zdecydowanie łatwiejsza
🙂
Ach, ta Telimena 😀 Moja ulubiona scena, prozą się zupełnie inaczej czyta, od razu człowiek wie o co chodzi 😉
Proza zwykle jest prostsza, choć czasami też może sprawić trudność 😉
No cóż mamy XXI, ale problemy sercowe niestety są takie same 🙂
Zgadzam się 🙂 I raczej się to nie zmieni.
Nie lubię osobiście Prozy. Może to przez fakt, że w szkole wałkowaliśmy w kółko lektury z których i tak nie wiele wynieśliśmy do życia. Mimo tego doceniam osoby, które ciągnie do tego.
Szkoła czasami zniechęca do wielu rzeczy. Niestety.