Siedział w korzeniach drzewa. Tak samo, jak niemal każdego dnia od ostatnich kilku lat. Może było to nawet to samo drzewo co ostatnio, choć nie był pewny. Co jakiś czas przecież się przenosili, a las wszędzie wyglądał tak samo. Tylko pnie drzew, krzaki, czasami strumień lub staw. To był ich dom przez lata. Nie mogli się przenieść do osady, jeśli mieli wypełnić swoją misję, a do tego przeżyć. Dlatego byli tutaj.
Fenyl siedział z jedną nogą zgiętą w kolanie, a drugą luźno wyciągniętą przed siebie. Odpoczywał po ostatnim wysiłku, kiedy to musieli poświęcić całą noc i część dnia, żeby umknąć z sideł wroga. Omal nie zostali schwytani, ale to nie był pierwszy raz, kiedy musieli uciekać niczym zające przed wygłodniałym wilkiem. Przyzwyczaili się do tego trybu życia. On i jego podkomendni. Żył tak razem z nimi ze względu na Księcia, któremu przysiągł pomoc w pokonaniu Króla Nocy. A nie należał do tych łamiących dane raz słowo.
Odchylił głowę do tyłu, przez co kaptur opończy spadł mu na plecy, odsłaniając sięgające ramion brązowe włosy, którymi nikt nie zajmował się od wielu dni, i ukrytą dotąd w cieniu twarz. Skierował ją w stronę słońca przeświecającego przez koronę drzew. Chciał przynajmniej na chwilę zapomnieć o tym, że niedługo znów będą musieli wyruszyć i postarać się o jedzenie. Zamierzał tym razem sam udać się na polowanie i przynieść kilka zajęcy.
Odwrócił głowę, a wtedy blask słońca padł na bladą bliznę — ciągnącą się od prawego kącika ust przez policzek niby przedłużenie uśmiechu — która dodawała mu strasznego wyglądu. Miał ją od dawna i dobrze pamiętał, jak ją zdobył, choć niechętnie o tym opowiadał. Wiązało się to z jego poprzednim życiem i poznaniem Księcia, który go wtedy ocalił. Fenyl nawet się nie spodziewał, że ten dzień zmieni tak wiele.
Wyciągnął zza pasa swój sztylet i sprawdził jego ostrość na źdźble trawy. Uśmiechnął się, widząc, jak na ziemię opada w dwóch równo przeciętych częściach. Ostrze wciąż był sprawne i nadawało się zarówno do oskórowania zwierzęcia, jak i zabicia wroga, który zbytnio się zbliżył. Fenyl podrzucił go parę razy, po czym wymierzył w oddalone o dziesięć kroków drzewo i rzucił. Sztylet bez problemu wbił się w drewno. W lesie trudno było ćwiczyć rzucanie nożem, jeśli nie znalazło się wystarczająco dużej przestrzeni, ale mężczyźnie to nie przeszkadzało. Nie zamierzał przez tak drobną niedogodność zaniedbywać swojej umiejętności.
Przy pasie miał jeszcze dwuręczny miecz, który nieraz uratował mu życie w walce. Zawsze podczas pojedynku czuł, jak broń stawała się ostrym przedłużeniem jego ramienia. Dosięgała tam, gdzie wymierzył – chyba że przeciwnik akurat zablokował cios, co niestety też się zdarzało. Fenyl jednak się tym nie przejmował. Dopóki żył, oznaczało to, że żaden z jego przeciwników nie zdołał go zranić wystarczająco głęboko. Choć wielu próbowało. Śmierć już parę razy go odwiedziła, ale dogadał się z nią, bo oboje wiedzieli, że to jeszcze nie jego czas. Dlatego przeżywał nawet najcięższe rany. A może też dzięki Komuś jeszcze…
Otworzył oczy i spojrzał na swój sztylet wbity w pień. Wiedział, że czeka go jeszcze wiele dni, tygodni, a może nawet lat walki, zanim Książę odzyska należny mu tron. Do tego czasu nie wolno mu było marnować ani chwili. Musiał być zawsze przygotowany na to, że przyjdzie mu się bronić w najmniej spodziewanym momencie. W związku z tym wstał i poszedł po swój sztylet, by jeszcze trochę poćwiczyć rzucanie.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.
Cudne napisane! Z resztą jak zawsze. Lubię czytać twoje opowiadania. Mają w sobie to coś, że chce się więcej.
Dziękuję 😀
Budujesz napięcie. Swietne
Dziękuję 🙂
podoba mi się to, że sztylet odgrywa taką ważną rolę i nie jest tylko rekwizytem 🙂
Niektóre przedmioty nie mogą być tylko rekwizytem 😉