Myślałbyś, że u stawu siedzi Świtezianka,
Jedną ręką zdrój leje z bezdennego dzbanka,
A drugą ręką w wodę dla zabawki miota
Brane z fartuszka garście zaklętego złota.
Pan Tadeusz, Adam Mickiewicz
Tadeusz szedł zamyślony, aż nagle zjawiła się przed nim smukła zjawa w białej sukni. Wyciągnęła do niego dłoń, na którą padało światło księżyca.
– Niewdzięczny! – szepnęła. – Unikasz mnie i rozmów ze mną, jakby w moim wzroku i słowach była jakaś trucizna. Dobrze mi tak, wiedziałam, że jesteś taki sam jak inni mężczyźni. Chciałam cię uszczęśliwić, a ty miałeś odwdzięczyć mi się tym samym. Jednak zbyt szybko zdobyłeś moje serce, więc mną wzgardziłeś. Wiedz, że bardziej niż ty gardzę sama sobą.
– Telimeno – rzekł Tadeusz – nie unikam cię ani tobą nie gardzę. Zauważ, że inni nas widzą. Czy możemy tak otwarcie się zachowywać? Co oni powiedzą? Przecież to nieprzyzwoite, to grzech.
– Grzech? – mruknęła z gorzkim uśmiechem. – Co z ciebie za niewiniątko. Nie dbam o to, że mnie zniesławią, jeśli kocham. A ty? Jesteś mężczyzną. Wam nie szkodzi mieć na raz romans z dziesięcioma kobietami. Powiedz, czy chcesz mnie rzucić? – Rozpłakała się.
– Telimeno, co świat powiedziałby na to, że żyję spokojnie na wsi i kocham, gdy tak wielu młodych opuszcza żonę i dzieci, by walczyć. Nawet jeśli chciałbym zostać, to czy to ode mnie zależy? Ojciec w testamencie kazał mi służyć w wojsku polskim, a stryj mi to powtórzył. Dlatego jutro wyjeżdżam i nic tego nie zmieni.
– Nie chcę ci przeszkadzać w zdobywaniu sławy i szczęścia. Jesteś mężczyzną, więc znajdziesz lepszą kochankę, piękniejszą i bogatszą. Pragnę tylko wiedzieć, czy mnie kochałeś, czy to była tylko zabawa. Pragnę jeszcze raz usłyszeć, że mnie kochasz i zapisać to sobie w sercu. Wtedy łatwiej będzie mi przebaczyć tobie, gdy przestaniesz cokolwiek do mnie czuć. – I znów zaczęła płakać.
Widząc to, Tadeusz również się wzruszył i poczuł żal. Prosiła przecież o taką drobnostkę. Jak mógł tego nie spełnić?
– Telimeno, niech mnie piorun uderzy, jeśli nie jest prawdą, że cię lubiłem lub kochałem. Mało czasu razem spędziliśmy, ale był on naprawdę słodki i miły. Słowo daję, że nigdy cię nie zapomnę.
Telimena padła mu w ramiona.
– Wiedziałam. Kochasz mnie, więc przeżyję. Dzisiaj zamierzałam skrócić swoje życie. Jeśli mnie kochasz, to nie możesz mnie rzucić. Tobie oddałam serce, więc dam ci też majątek. I wszędzie za tobą pójdę. Nawet najdziksza pustynia stanie się dla nas ogrodem rozkoszy.
Tadeusz wyplątał się z jej ramion.
– Jak to? Postradałaś rozum? Chcesz ze mną jechać? Będę prostym żołnierzem. A ty pójdziesz za mną jako kto? Wędrowna handlarka? Markietanka?
– To się pobierzemy.
– Nigdy! Nie zamierzam się żenić. To fraszka. Przemyśl to i się uspokój. Jestem ci naprawdę wdzięczny, ale nie mogę się żenić. Kochajmy się, ale z daleka. Bądź zdrowa, a ja muszę jutro wyjechać.
Założył kapelusz i odwrócił się do niej bokiem. Zamierzał już odejść, ale Telimena zatrzymała go wzrokiem niczym Meduza. Patrzył na nią z lękiem. Stała w bezruchu i wyciągała przed siebie rękę jak miecz. Palcem pokazywała między oczy Tadeusza.
– Dostałam, czego chciałam – krzyknęła. – Oszuście! To nic, że przez ciebie wzgardziłam Asesorem, Hrabią i Rejentem. Uwiodłeś mnie, a teraz porzucasz. Jesteś taki sam jak inni mężczyźni. Nie wiedziałam tylko, że do tego zostałeś kłamcą. Podsłuchiwałam twoją rozmowę z Sędzią. Zakochałeś się w Zosi? Naprawdę? Ledwo jedną oszukałeś, już do drugiej idziesz, nowej ofiary szukasz? Wyjedź, ale i tak moje przekleństwo cię dosięgnie. Zostań, a postaram się, by wszyscy usłyszeli o twojej podłości. Zejdź mi z oczu. Precz, kłamco i oszuście.
To była śmiertelna obelga dla szlachcica i nigdy żaden z Sopliców takiej nie słyszał. Tadeusz pobladł, tupnął i rzekł:
– Głupia.
Po czym poszedł. Jednak słowo „podłość” prześladowało jego myśli. Czuł, że na to zasłużył, bo wyrządził krzywdę Telimenie. Słusznie go oskarżyła, ale po tym czuł do niej jeszcze większą niechęć. O Zosi nie śmiał myśleć. Stryj miał go wyswatać z tą piękną dziewczyną. Wszystko by się udało, gdyby szatan nie wplątał go w kolejne grzechy i kłamstwa. W tak krótką chwilę zmarnował swoją przyszłość.
W tej plątaninie uczuć błysnęła mu myśl o pojedynku.
– Muszę zamordować tego łotra, Hrabiego – krzyknął. – Albo zginę, albo się zemszczę.
Sam nie wiedział za co. Gniew, który w nim wybuchł, równie szybko zgasnął i znów czuł w sercu ogromny żal.
– A jeśli naprawdę coś łączy Hrabiego i Zosię? I jeśli ją naprawdę kocha? A może ona jego? I będzie chciała zostać jego żoną? Nie mam prawa burzyć ich szczęścia.
Popadł w rozpacz i nie widział innego sposobu na uwolnienie się od tego wszystkiego, jak śmierć. Przycisnął pięść do czoła i pobiegł w stronę stawów. Stanął nad tym błotnistym. Wziął głęboki wdech. Każde samobójstwo jest oryginalne, a Tadeusz zapragnął właśnie utopić się w błocie.
Jednak Telimena domyśliła się, że jest zrozpaczony. Widziała, jak pobiegł w kierunku stawów. Chociaż się na niego gniewała, przeraziła się, bo w głębi serca była naprawdę dobra. Nie zamierzała pozwolić na to, by Tadeusz był z inną, i chciała go ukarać, ale nie pragnęła jego śmierci. Dlatego pobiegła za nim.
– Stój! Nie rób tego! Kochaj mnie lub nie! Żeń się albo jedź, ale stój! – krzyczała za nim.
Jednak on biegł szybko i znalazł się już nad stawem.
Dziwnym trafem tym samym brzegiem jechał Hrabia na czele dżokejów. Zachwycał się pięknem pogodnej nocy i wieczorną muzyką, a żadne żaby nie śpiewają tak jak polskie. Zatrzymał konia i zapomniał o swojej wyprawie. Uszy skierował w stronę stawu, oczami płynął po polach i niebie. Była to cudowna i piękna okolica. Stawy przypominały parę kochanków. Prawy z gładką, dziewczęcą i czystą wodą, a lewy – smagłą, męską, ozdobioną wąsem. Prawy ze złocistym piaskiem niczym pukle włosów, lewy z łozami i wierzbami. Oba stawy miały na sobie szaty z zieleni. Z nich wypływały dwa strumienie niczym ściskające się dłonie. I płynęła woda dalej, połyskując w blasku księżyca. Wydawałoby się, że nad stawem siedzi Świtezianka. W jednej dłoni trzyma dzban, z którego leje wodę, a drugą sięga do fartuszka i dla zabawy rzuca garście zaklętego złota.
Strumień płynął dalej niczym wąż żmudzki – wydaje się, że ten gad śpi między wrzosami, ale on przecież pełznie, bo mieni się złotem i srebrem, po czym znika wśród mchu i paproci. Podobnie strumień wpłynął między olchy, których czarne pnie przypominały zjawy.
Między stawami stał młyn, niby stary opiekun, który śledzi kochanków, podsłuchuje ich i się gniewa. Nagle zatrząsł się i ruszył, zagłuszając rozmowę i wybudzając z zachwytu Hrabiego.
Ten dostrzegł, że Tadeusz zbliżył się do niego i jego służby.
– Łapać go – krzyknął, a dżokeje skoczyli.
Zanim Tadeusz się zorientował, co się dzieje, już go złapali. Potem pobiegli do dworu, którego mieszkańcy obudzili się na krzyk stróżów i szczekanie psów.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.
Ja chętnie zebrałbym te części razem do kupy i czytał jednym tchem..
Na koniec pewnie zbiorę to w całość 🙂
Robisz naprawdę fantastyczną robotę! <3
Dziękuję 🙂
To uczucie gdy czytasz tekst i wracasz myślami do Lo😄
Lekcje z Panem Tadeuszem 😛 Niektóre teksty docenia sie po latach.
Idziesz jak burza 🙂 Jeszcze trochę i wszystkie księgi zostaną w ten sposób przerobione 🙂
Jestem coraz bliżej tego 🙂 Do lipca zamierzam skończyć 😉
Super się to czyta, fajny projekt 😀
Dziękuję <3
Pan Tadeusz, przypominasz czasy szkolne. Wtedy znałam to bardzo dobrze. Lubiłam czytać taką twórczość.
Ja dopiero polubiłam na studiach 🙂 W szkole nie znosiłam takich lektur