Kopyta uderzały rytmicznie o ubitą ziemię, po której przejechało już sporo wozów i przeszło wiele koni oraz ludzi. Kara klacz – tak samo jak jej jeździec – nigdzie się nie spieszyła. Miała być zwykłym wierzchowcem zwykłego człowieka, który przyjechał, by sprzedać skóry i poroża, a potem zakupić sól, mąkę i inne potrzebne rzeczy. Takie oboje sprawiali wrażenie. Nikt nie zastanawiał się nad tym, skąd przybywa jeździec i dokąd zmierza. Niemal wyglądał na kupca. Miał na sobie ciemnobrązowy kaftan zapinany na guziki i lniane spodnie. Przy pasie miał noże i sztylet, które dobrze ukrywał długi, podróżny płaszcz z kapturem. Mężczyzna nie zabrał ze sobą jedynie miecza – wolał nie rzucać się w oczy podczas pobytu w mieście.
Gdy dotarł do bramy miasta, zatrzymali go dwaj, młodzi strażnicy. W przeciwieństwie do swoich starszych kolegów byli pełni zapału i dobrze wykonywali swoją pracę. Jednak za parę lat też mieli po prostu stać i ze znudzeniem spoglądać na wjeżdżających i wyjeżdżających ludzi.
– Gdzie się wybieracie? – zapytał ten z prawej. Wyglądał na starszego, a przynajmniej był wyższy od swojego towarzysza. Jego dłoń już wędrowała do miecza przy pasie.
Przybysz powstrzymał się od uśmiechu, myśląc o tym, jak głupio brzmiało to pytanie.
– Do miasta, chcę się w końcu pozbyć tych skór. – Wskazał na worki przytroczone do siodła. – A do tego napić się czegoś mocniejszego.
– To nie tutaj – rzekł młodszy. – Jeśli liczysz na mocny napitek, powinieneś pojechać dalej. Tu co najwyżej dostaniesz wodę z chmielem.
– Czyli tak samo jak w poprzednich miastach. – Westchnął przybysz. – Mogę wjechać?
– Jeszcze chwila. Po co ci tyle ostrzy? – Wskazał na noże i sztylet, które ukazały się, gdy wiatr przesunął płaszcz mężczyzny.
Przybysz przywołał uśmiech na twarz, choć wolałby zakląć. Powinien był przytrzymać poły materiału. Ostatnio zbyt zaniedbywał ostrożność, a przecież nie chciał spędzać kolejnych dni w siodle tylko po to, by dojechać do innego miasta. Nie wyszedłby stąd żywy, gdyby dowiedzieli się, kim naprawdę jest.
– To niebezpieczne czasy – zaczął wyjaśniać. – Każdy powinien umieć się bronić. A czasami wystarczy sam widok ostrza, by przepędzić natręta – mówiąc to, przypomniał sobie o wydarzeniu z poprzedniego wieczora, gdy pewien zbój sądził, że oto nadarzyła się łatwa okazja. Pomylił Fenyla ze zwyczajnym kupcem, a ci zwykle nie umieli walczyć. Zbój chciał zaskoczyć Fenyla. Zamiast jednak odebrać mu konia i skóry, omal nie nadział się na ostrze miecza. Dostał porządną lekcję, by nie oceniać podróżnego po jego stroju.
– Racja – przytaknął starszy strażnik. – Tylko żebyśmy nie widzieli, jak prowokujesz ludzi do bójki w karczmie.
– Potrafię się zachować. – Ścisnął łydkami boki konia, a ten posłusznie ruszył.
Przejechali przez bramę bez najmniejszego problemu, co jak zwykle wywołało w Fenylu rozbawienie. Wiedział, że gdyby strażnicy kazali mu ściągnąć kaptur i lepiej by mu się przyjrzeli, rozpoznaliby w nim kogoś, kogo nie powinni od tak przepuszczać. Mieli przecież rozkaz schwytać go i przyprowadzić przed oblicze króla, by mógł go osobiście stracić. Na szczęście nie byli aż tak dokładni w sprawdzaniu przybyszy.
Fenyl jak zwykle zaprowadził swojego konia do stajni przy karczmie i oddał go pod opiekę chłopca stajennego, który pracował tam od lat. Mężczyzna dobrze go poznał. Wiedział, że chłopiec jest sierotą, a karczmarz przyjął go do siebie na służbę. Dzięki temu miał ciepły kąt i każdego dnia mógł liczyć na pożywny posiłek.
– Zadbaj o nią dobrze, a dostaniesz srebrną monetę – rzekł, rzucając chłopcu miedziaka.
Stajenny złapał go w locie.
– Tak jest, panie – powiedział i nie zwlekał z wykonaniem swoim obowiązków. Wziął od Fenyla wodze i zaprowadził klacz do boksu.
– Przepada za jabłkami. Jeśli jakieś macie, to możesz jej dać, ale nie za dużo – zaznaczył. – Musi być w formie.
Chłopiec znów przytaknął.
Fenyl, wychodząc ze stajni, zabrał wór i zmierzwił mu włosy po bratersku, po czym udał się do karczmy. Niczym nie różniła się od innych, w których bywał. Ten sam zaduch, pot ciał spędzających tutaj pół dnia, zapach piwa i tłustych potraw. Przeszedł przez gospodę aż do szynkwasu, który właśnie przecierał karczmarz. Nie był już młody. Włosy przyprószyła mu siwizna, a brzuch niemal wylewał się spod koszuli. Mężczyzna rzucił chciwym okiem w stronę przybysza – już myślał o tym, jak wiele na nim zarobi.
Fenyl usiadł przy szynkwasie i rzucił wór na ziemię. Przez chwilę oczy wszystkich obecnych obserwowały go, ale po chwili wszyscy wrócili do swoich rozmów, ale nieco ciszej, by słyszeć wszystko, co powie.
– Witaj, przyjacielu – zaczął Fenyl ciepłym tonem. – Wiesz może, gdzie w okolicy mógłbym dobrze sprzedać skóry?
– Trafiłeś pod właściwy adres – odrzekł pogodnie karczmarz, a w jego oczach błysnęła znajoma Fenylowi iskra. Mężczyzna należał do tych, którzy ostro się targują. Jednak Fenyl też miał do tego smykałkę. – Chętnie odkupię to od ciebie.
– Na co skóry mogłyby się przydać w karczmie? – zapytał niby obojętnym tonem. Domyślał się, że karczmarz kupi od niego skóry za bezcen, a potem sprzeda je z zyskiem. Raz został tak oszukany. Drugi raz nie zamierzał.
– Mnie na nic, ale mojemu sąsiadowi już tak. – Niemal nie mógł się opanować, by nie zatrzeć dłoni na myśl o zysku.
– To nie będę cię obciążał takimi sprawami, sam mogę do niego pójść.
– Niezły jest. – Czułe ucho Fenyla wyłapało pochlebny komentarz, który wywołał u niego delikatny uśmiech.
– Nie będzie to żaden problem – kontynuował karczmarz. Mina nieco mu zrzedła na myśl, że nic nie zyska.
– Nalegam. I tak macie tu wystarczająco dużo pracy. Przynajmniej tak odwdzięczę się za gościnę.
Kolejne pomruki aprobaty dla obcego posypały się w gospodzie. Był nie w ciemię bity, znał się na rzeczy i właśnie ucierał nosa karczmarzowi, za którym niewielu przepadało, bo nieraz już ich oszukał. Klientom spodobało się to, że ktoś w końcu zrobi z nim porządek.
– Dobrze – uległ karczmarz, widząc, że nie ma przed sobą łatwego do pokonania przeciwnika. Musiał zagrać w inny sposób. – Co zamawiasz?
– Piwo, najlepiej bez wody – dodał, co rozbawiło gości. – A do tego pieczeń. A, i jeszcze jedno. Niech twój synalek trzyma się z dala od mojego worka, jeśli lubi swoje dłonie. Widziałem, jak dawałeś mu znak, by mi go zabrał. Mógł przynajmniej poczekać, aż wezmę się za jedzenie. – Jego ręka wystrzeliła z zaskakującą szybkością i zacisnęła się na nadgarstku może dziesięcioletniego chłopca, który chciał właśnie uciec. – Może byłbym bardziej litościwy.
– Nie, proszę – zaskomlał niczym szczeniak.
Fenyl tylko rzucił na niego okiem. Chłopiec nie był winny tego, że jego ojciec był łasy na dodatkowy zarobek. Nie zamierzał jednak puścić płazem tego, że zaraz miał zostać okradziony. A trochę strachu mogło mu dać dobrą lekcję.
– To jak z moim napitkiem i pieczenią? – Głos Fenyla stał się szorstki. Brzmiała w nim groźba, którą gospodarz zrozumiał. Znał ludzi podobnych do przybysza. Bezwzględni, niemający litości. Z takimi lepiej było nie zadzierać.
W karczmie nikt nie odważył się nawet odetchnąć. Żaden z klientów poza Fenylem nawet nie zauważył chłopca, a obcy po prostu go dorwał, jakby się tego spodziewał. Klienci dowiedzieli się już przynajmniej, jak znikały ich rzeczy po przekroczeniu progu gospody.
– Już daję, panie – powiedział pokornie karczmarz i rzucił się do kuchni, by wypełnić polecania przybysza.
Fenyl odwrócił się wtedy do gości.
– Co to za ponura atmosfera – rzucił. – Przecież to karczma, a czuję się jak na pogrzebie. Może łyk miodu przypomni wam jak się dobrze bawić. Stawiam wszystkim.
Wybuch radości jednoznacznie pokazał, że mieszkańcy polubili już przybysza. Na nowo rozbrzmiały rozmowy, a żona karczmarza zajęła się rozdawaniem miodu wszystkim obecnym. Zerknęła tylko na swojego syna, zastanawiając się, co przekona przybysza, by go nie krzywdzić.
– A co do ciebie – Fenyl zwrócił się do chłopca. – Żeby mi to był ostatni raz, jak się do kogoś zakradasz. Nie wiesz, na kogo trafisz następnym razem. – Puścił go i podał miedziaka. Gdy chłopiec sięgał po monetę, odsunął ją poza zasięg jego rąk. – Dam ci ją, jak obiecasz, że z tym skończysz.
– Już nie będę, panie – rzekł chłopczyk.
– Trzymaj i nie zmarnuj. – Dał mu monetę.
– Dziękuję, panie.
Syn karczmarza podbiegł do swojej matki, by pochwalić się, co dostał od przybysza. Kobieta zerknęła na Fenyla, ale ten już się odwrócił. Podała ostatnią szklanicę i podeszła do niego. Była niewiele młodsza od swojego męża i w przeciwieństwie do niego wyglądała na uczciwą osobę. Miała na sobie wyszyty kwiatami fartuch, który zakrywał lnianą koszulę i bordową spódnicę sięgającą ziemi. Gdy zbliżyła się do szynkwasu, do Fenyla dotarł zapach kuchni – głównie pieczonego mięsa.
– Kim jesteś, panie? – zapytała.
– Nikim, kogo powinnaś tak tytułować, pani. Jestem tylko zwykłym podróżnikiem, który chciał chwilę odetchnąć i pozbyć się ciężaru. – Zastanowił się chwilę. – Wiesz, pani, gdzie mógłbym to sprzedać z zyskiem?
– Tak, mój syn może cię zaprowadzić w odpowiednie miejsce – odrzekła, ale nie wyglądała na usatysfakcjonowaną tą odpowiedzią. Przybysz nie przypominał zwyczajnego podróżnika. – Na pewno na tym nie stracisz.
– A czy mógłby to zrobić teraz? Chciałbym przed wieczorem ruszyć w dalszą drogę, a nie będę miał za wiele czasu, by krążyć po mieście.
– Zgódź się, mamo – poprosił syn, który nagle zjawił się obok, a kobieta zgodziła się po namyśle.
– W takim razie bierz wór i dobrze się targuj – polecił Fenyl.
Chłopiec zdziwił się, że sam ma ruszyć na targ, ale już po chwili zarzucił sobie wór na ramię. Nieco ugiął się pod jego ciężarem, lecz nie dał tego po sobie znać. Chciał pomóc nieznajomemu, więc zaraz wybiegł z karczmy.
– Dobry chłopiec – rzekł Fenyl, spoglądając na kobietę.
– Może w końcu nauczy się uczciwości – odparła. – Przyniosę ci posiłek.
Fenyl nie musiał długo czekać. Został obsłużony przez właścicieli karczmy lepiej niż ktokolwiek ze stałych bywalców. Z wilczym apetytem pochłonął całą pieczeń i nawet nie zostawił kropelki sosu na półmisku. Gdy skończył, zjawił się chłopiec z sakiewką pełną monet.
– To twoje, panie. – Podał ją Fenylowi.
Mężczyzna zajrzał do środka i pobieżnie przeliczył. Zyskał więcej niż zamierzał, co go bardzo ucieszyło. Chłopiec spisał się lepiej niż sądził, dlatego Fenyl sięgnął do sakiewki i wyciągnął jedną ze złotych monet, po czym podał ją chłopcu.
– Zasłużyłeś – powiedział, po czym drugą postawił na szynkwasie. – Mam nadzieję, że to wystarczająca zapłata.
– Tak, nawet z naddatkiem – powiedziała kobieta, po czym szturchnęła męża łokciem.
– Dziękuję, panie – rzekł karczmarz. – I przepraszam za nieprzyjemny początek.
Fenyl machnął ręką.
– Zapomnijmy o tym. Pora już na mnie. Dziękuję za gościnę.
– Nie chciałbyś zostać na noc, panie? – próbował go zatrzymać gospodarz. Zastanawiał się, czy w nocy przybysz jest równie czujny jak w ciągu dnia. Może udałoby się podwędzić mu kilka monet?
Fenyl zatrzymał się w połowie drogi i odwrócił.
– Nie, mój koń nie lubi spędzać w stajniach zbyt dużo czasu. Potrzebuje lasu.
Tak samo jak ja.
Pożegnał jeszcze raz gospodarzy, po czym poszedł do stajni, gdzie czekała wierna kara klacz, wyszczotkowana i nakarmiona.
– Świetna robota – rzucił do stajennego. Za słowami poleciała też obiecana moneta, a za nią druga o tym samym nominale. – Sam ją przygotuję do drogi.
Chłopiec ukłonił się, podziękował i zajął się kolejnym koniem. Fenyl osiodłał klacz, po czym wyprowadził ją ze stajni.
– Pora na nas – rzekł do niej. – Lepiej nie dawać im powodów do tego, by nas tu zatrzymywali dłużej niż potrzeba.
Podjechał do bramy, gdzie młodzi strażnicy znów go zagadnęli. Już wyglądali na zmęczonych swoją wartą, a pewnie czekała ich jeszcze godzina czy dwie stania i wpatrywania się w gościniec.
– Już wyjeżdżacie?
– Tak, wczesna jeszcze godzina. Może dojadę do następnego miasta i napiję się czegoś lepszego. To tutaj… nie, tego nie można nazywać prawdziwym trunkiem.
– I komu to mówicie? Szkoda, że my nie możemy tak pojechać – mruknął starszy.
– Przynajmniej nie musicie jeździć w poszukiwaniu zajęcia.
– Też prawda. Udanej podróży.
– Przyda się. – Skłonił lekko głowę i pojechał, chichocząc pod nosem. Znów nie zwrócili uwagi na jego charakterystyczną bliznę, choć nieco uchylił kaptura. Uwielbiał się tak bawić, bo wiedział, że nawet gdyby chcieli, nie zdołaliby go zatrzymać i przyprowadzić przed oblicze króla.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.
zachęciło mnie, będę czytywać w wolnej chwili
Dziękuję 😉
Jak zawsze świetnie się czytało, a “piwo – najlepiej bez wody” to idealna opcja na kwarantannę 😉
Dzięki 🙂 Jest to jakiś sposób 😉
Jak zwykle świetnie się czyta
Dziękuję 🙂
jak to się super czyta,
uwielbiam takie opowieści
Dziękuję 😉
Świetnie się czyta, czekam na kolejne części. 🙂
Dziękuję serdecznie 😀
Naprawdę fajnie się czytało. Miłe oderwanie w ciągu dnia 😉
Dziękuję 😀
Chciałoby się czytać jeszcze i jeszcze… i wiedzieć więcej i więcej. Świetne
Dziękuję 😉 Już pracuję nad kolejnymi częściami.
Czekamy na kolejne części! Super. 🙂
Dziękuję 😀 Kolejne już czekają
Lubię tu do Ciebie zaglądać, czytając człowiek odrywa się od rzeczywistości…
Dziękuję 🙂 Gdy piszę, to też przenoszę się do innych krain.
Bardzo przyjemnie mi się czytało 😉
Miło mi to słyszeć 😉