To mówiąc skoczył, chwycił Telimeny rękę,
I szerokim całusem w blade ramię klasnął;
Gdy Tadeusz, przypadłszy z boku, w twarz mu trzasnął.
I całus, i policzek ozwały się razem.
Pan Tadeusz, Adam Mickiewicz
Ryków w milczeniu zajmował się trunkami, za to Major oprócz tego przymilał się do dam. Odrzucił fajkę i chciał zatańczyć z Telimeną, ale ta uciekła, więc poprosił Zosię do mazurka. Przy tym się słaniał i kłaniał.
– Ryków, przestań palić – rzucił. – Grasz dobrze na bałałajce. Weź instrument i zagraj mazurka. A ja idę w pierwszą parę.
Kapitan wziął gitarę i zaczął ją stroić. A Płut znów prosił Telimenę do tańca.
– Daję słowo majora. Nie jestem Rosjaninem, jeśli kłamię. Spytaj oficerów, cała armia zaświadczy, że ja, major Płut jestem pierwszym mazurzystą drugiej armii, drugiej pieszej dywizji w pułku pięćdziesiątym generała. Chodź, panienko, nie bądź taka nieposłuszna. Bo po oficersku panienkę ukarzę…
Przyskoczył, chwycił Telimenę za rękę i pocałował w ramię. W tym samym momencie przypadł do niego Tadeusz i trzasnął go w twarz. Major zdziwił się, przetarł oczy i dobył szpady.
– Buntownik – warknął i chciał przebić młodzieńca.
Jednak wtedy ksiądz podał Tadeuszowi pistolet wyciągnięty z rękawa i wykrzyknął:
– Strzelaj, Tadeuszku.
Młodzieniec wymierzył i strzelił. Chybił, ale przynajmniej ogłuszył Majora.
– Bunt – zawołał Ryków i porwał się z gitarą na Tadeusza.
Jednak zza stołu Wojski rzucił właśnie nożem. Ryków uchylił się, czemu zawdzięczał życie, ale się przestraszył, bo ostrze wbiło się w gitarę.
– Żołnierze! Bunt! – zawołał i dobył szpady.
Bronił się, zbliżając się do progu. Nagle z drugiego pokoju wypadła szlachta na czele z Maciejem Rózeczką. Płut w korytarzu, Ryków szedł za nim. Zawołali żołnierzy. Zjawiło się trzech, ale na nich czaił się Maciek przy ścianie. Może by im ściął głowy, ale stary źle wymierzył, a może za bardzo się uniósł zapałem, bo tylko pozbawił ich czapek. A Rózga uderzyła w bagnety.
Moskale zaczęli się wycofywać, a Maciek wygnał ich na dziedziniec. Tam już Soplicowie uwalniali Dobrzyńskich. Widząc to, żołnierze pobiegli na nich. Sierżant zabił jednego, innych zranił. A działo się to obok Chrzciciela. Ten miał już wolne ręce, więc zacisnął dłoń i uderzył w plecy Rosjanina tak, że jego twarz wbiła się w zamek karabinu. Moskal upadł na swoją broń. Chrzciciel odebrał mu karabin i zaczął machać nim jak kropidłem. Zrobił młynka, przewrócił dwóch szeregowców, ugodził kaprala, a reszta ze strachem się wycofała. Dzięki temu można było uwolnić resztę szlachty, która z kwestarskich wozów dobyła broni. Konewka znalazł tam dwa szturmaki, do których wsypał kule. Jeden odstąpił Sakowi.
Żołnierzy przybywało. Szlachta w tym zgiełku nie mogła walczyć na szable, a tamci strzelać. Walczyli już z blisko. Stal uderzała o stal. Pięść o pięść. Ryków pobiegł z częścią oddziału pod stodołę i stamtąd zawołał do żołnierzy, by przestali walczyć, tam gdzie mogą paść pod gradem ciosów. Sam się denerwował, bo w tłumie nie umiał odróżnić Moskali od Polaków.
– Formować szyk – rozkazał, ale nikt go nie usłyszał w tym hałasie.
Stary Maciek, który nie nadawał się do takiej walki, uciekł z tłumu. I tam dalej walczył. Ostrożnie ustępował pola, lecz natarł na niego Stary Gifrejter, który był mistrzem w walce na bagnety. Skakał, kręcił się, podskakiwał i wciąż nacierał na Maćka, a ten oceniał swojego przeciwnika. Założył okulary, rękojeść Rózeczki trzymał tuż przy piersi i śledzi każdy ruch przeciwnika. A sam słaniał się na nogach, jakby był pijany. Gifrejterowi wydawało się, że zwycięży. Wyciągnął przed siebie całą rękę z karabinem tak, że aż się pochylił pod tym ciężarem. Maciek podbił mu broń rękojeścią Rózgi, a potem ją spuścił, tnąc w rękę przeciwnika. Zaraz ostrze poleciało na szczękę. Gifrejter, najlepszy fechmistrz Moskalów, mający liczne odznaczenia wojskowe, padł.
Tymczasem lewe skrzydło szlachty również było bliskie zwycięstwu. Walczył tam Kropidło i Brzytwa. Niczym niemiecka maszyna, młockarnia, siekali razem i mordowali nieprzyjaciół. Wtem Kropiciel popędził na prawe skrzydło, gdzie Maciek znalazł się w niebezpieczeństwie. Proposzczyk chciał zemścić się za śmierć Gifrejtera. Ten młody człowiek zręcznie posługiwał się swoim szpontonem, bronią podobną jednocześnie do dzidy i siekiery. Maciek musiał przejść do defensywy, nie mogąc nadążyć za przeciwnikiem. Tamten zadał mu już lekką ranę i chciał dokonać kolejnego cięcia. Chrzciciel wiedział, że nie zdąży z pomocą, więc się zatrzymał, zakręcił bronią i rzucił ją pod nogi wroga. Proporszczyk wypuścił broń z ręki i słaniał się na nogach.
Chrzciciel pędził dalej, za nim szlachta z lewego skrzydła, a za nimi Moskale. Prawie przypłacił życiem stratę broni, bo z tyłu rzuciło się na niego dwóch wrogów. Złapali go za włosy i ciągnęli do tyłu. Kropiciel nie radził sobie, chwiał się na nogach. Zauważył, że w pobliżu walczył Gerwazy.
– Scyzoryku – zawołał.
Gerwazy rozpoznał lękliwy krzyk Chrzciciela. Odwrócił się i ciął między głowę trzymanego a dłonie Moskali. Ci cofnęli się i krzyknęli. Jedna ręka wplątała się we włosy i teraz krwawiła. Podobnie jest z młodym orłem, który w jednej łapie trzyma zająca, a drugą trzyma się drzewa. Zając się wierci, rozrywa ptaka na pół, a potem umyka w pole z jedną łapą orła – druga zostaje na drzewie.
Kropiciel, będąc wolnym, zawołał o broń, a tymczasem walczył pięściami, trzymając się blisko Gerwazego. Zbliżył się do swojego syna, Saka, który w prawej ręce dzierżył szturmak, lewą ciągnął za sobą maczugę litewską, której nie udźwignie nikt poza Chrzcicielem. Tę oddał ojcu, który z radości aż podskoczył i zaraz rzucił się w wir walki. Nikt by nie uwierzył muzie mówiącej o tym, jaką klęskę szerzył Kropiciel. Tak samo jak nie wierzono starej kobiecie ze świętej Ostrej Bramy, która widziała jak Dejów, generał moskiewski, ledwo otworzył bramę, gdy mieszczanin Czarnobacki zabił jego i cały pułk Kozaków.
Jednak wystarczy, że spełniło się to, co przewidywał Ryków. Żołnierze albo legli martwi, albo ranni, albo uciekli w sad, w chmiel, nad rzekę lub pod opiekę kobiet. Szlachta wznosiła zwycięskie okrzyki i jedni poszli do beczek, a inni pędzili, by zdobyć łupy na nieprzyjaciołach.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.
Zacznę chyba od początku czytać te twoje wpisy, może dzięki temu ogarnę Tadka, któremu w oryginalnej wersji nigdy nie podołałam XD
Zapraszam 😀 Gdy „tłumaczę” go na współczesny, też więcej rozumiem.
Czytałam tylko raz Pana Tadeusza ale może się skuszę raz jeszcze 🙂
Zapraszam 😉 Staram się, by w tej formie był bardziej zrozumiały.
Ciekawe teksty można u ciebie znaleźć 🙂
Dzięki 😉
“Siedział gość, Moskal; był to pan kapitan Ryków,
Stary żołnierz, stał w bliskiej wiosce na kwaterze,
Pan Sędzia go przez grzeczność prosił na wieczerzę.”
Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że dojdzie do tej walki 🙂
U Ciebie jakoś przyjemniej się czyta niż w oryginale 🙂
Dziękuję serdecznie 😉
Ooo, zrobiło się niebezpiecznie, cj=chociaż walka bardzo ciekawie opisana 🙂
A to jeszcze nie koniec walk 🙂
Powinien być wybór czy ktoś woli przeczytać wierszem czy prozą 😉
Ciekawe ile osób zdecydowałoby sie wtedy na lirykę 😉 Sama w szkole wolałabym prozę.
Nie czytałam Pana Tadeusza – nie mój klimat ,jednak Twój wpis bardzo mi się podoba 😉
Dziękuję 😉 Jednak pewnie miałaś styczność w szkole z tą lekturą.
Lubię czytać twoje przełożenie “Pana Tadeusza” na prozę 🙂
Dziękuję 😀 Miło mi to słyszeć.