Chrystus zabrania mścić się nawet i nad wrogiem!
Oj Kluczniku! odpowiesz ty ciężko przed Bogiem.
Jedna jest restrykcyja: jeśli popełniono
Nie z zemsty głupiej, ale pro publico bono.
Pan Tadeusz, Adam Mickiewicz
Poranne obłoki niczym czarne ptaki płynęły po niebie. Gdy tylko pojawiało się słońce, zjawiła się obok ogromna chmura, którą próbował przepędzić wiatr. Ta jednak, zamiast rozpłynąć się na niebie, pochyliła się nad ziemią jak żagiel i zgęstniała. Na chwilę wszystko zamarło. Łany zbóż wcześniej kładły się po ziemi, a teraz zaczęły wznosić się, aż stanęły w bezruchu. Przy drodze zielone wierzby i topole zwiesiły nisko gałęzie niczym warkocze. Przypominały Niobe, która straciła dzieci. Jedynie osika drżała.
Bydło zwykle powoli i leniwie wracało do domu. Teraz jednak, nie zważając na pasterzy, pędziło w jego stronę. Byk rył racicami ziemię i orał ją rogiem, strasząc całą trzodę. Krowa wzniosła oczy ku niebu i westchnęła, wieprz narzekał i kradł po drodze zboże. Ptaki skryły się już w lesie lub pod strzechą. Jedynie wrony spacerowały poważnym krokiem na brzegach stawów. Czekały na deszcz, rozkładając skrzydła i otwierając dzioby. Gdy jednak zaczęły spodziewać się burzy, zaraz popędziły do lasu. Na samym końcu leciała jaskółka niczym czarna strzała przeszywająca niebo. Spadała ku ziemi jak kula, gdy szlachta zakończyła walkę z Moskalami, a potem schroniła się w domu i stodole. Na polu miała odbyć się bowiem nowa bitwa. Żywiołów.
Na zachodzie ziemia była jeszcze skąpana w słońcu. Chmura jednak już i tam zmierzała, by zakryć swoim cieniem ziemię. Pędziła za słońcem, jakby chciała je schwytać. Leciały też wichry, miotając kroplami deszczu niczym ziarnem. Dotarły nad stawy i zmąciły ich wody. Wpadły na łąki i gwizdały wśród traw i ziół. Wyły, pędziły przed siebie i rwały ziemię. W końcu zrobiły miejsce trzeciemu wichrowi, który wpadł na czarnoziemy. Uderzał w glebę, podrywał pył z drogi i rzucał w powietrze. Wszystkie rozrzucały liście i słomę, a potem pognały do lasu, gdzie ryczały jak niedźwiedzie.
Deszcz powoli spuszczał swoje krople. Nagle krzyknęły pioruny. Chmury zakryły całe niebo, a woda lała się jak z wiadra. Zdawało się jakby zapadła noc. Niebo przecięła błyskawica. Wydawało się, że rozświetliła je twarz anioła burzy, który już po chwili okrył się znów całunem i zatrzasnął drzwi chmur, czemu towarzyszył grzmot. Nadal padało. Wzmagała się burza. Gdy wszystko zaczynało cichnąć, znów uderzyła piorunem. Trwało to długi czas, aż naprawdę przyroda się uspokoiła i tylko drzewa szumiały razem z deszczem.
Ta burza była pożądana tego dnia. Deszcz zalał drogi, przez co folwark stał się niedostępną fortecą. O tym, co działo się w Soplicowie tego dnia nikt nie miał się dowiedzieć.
Właśnie w pokoju Sędziego odbywała się ważna narada. Robak leżał w łóżku. Mimo że był zmęczony, ranny i blady, to umysł wciąż zachowywał trzeźwy. Wydawał rozkazy, które Sędzia skrupulatnie wypełniał. Kazał przyprowadzić Podkomorzego, Klucznika i Rykowa. Wtedy zamknęli się w izbie, gdzie przez godzinę trwały tajne rozmowy.
Ryków przerwał je, rzucając na stół sakiewkę z dukatami.
– Państwo Lachy, już gadacie, że każdy Moskal jest złodziejem. Jeśli by ktoś zapytał, to powiedzcie, że znaliście Moskala, Nikitę Nikityczowa Rykowa. Miał on osiem medalów za Oczaków, Izmaiłów, bitwę pod Nowi, Prejsiż-Iłów, wycofanie się Korsakowa pod Zurichem. Do tego trzy krzyże, szpadę za męstwo, trzy pochwały od feldmarszałka, dwie cesarskie, cztery wzmianki. Wszystko jest na piśmie…
– Ale, ale kapitanie – przerwał mu Robak. – A co się stanie z nami, skoro się nie zgadzasz? Przecież dałeś słowo, że się tym zajmiesz.
– Racja, dam je jeszcze raz. Co mi po waszej zgubie? Jestem uczciwym człowiekiem i lubię was, Lachów. Jesteście weseli do szklanki i śmiali do bitwy. U nas się mówi: raz na wozie, raz pod wozem, a kto dziś idzie z przodu, jutro jest z tyłu. Tak się u nas żyje. Dlaczego człowiek miałby się gniewać o to, że przegrał? Zdobycie twierdzy Oczaków podczas bitwy z Turkami to było krwawe wydarzenie. Pod Zurichem wybili nam całą piechotę. Pod Austerlitz straciłem swój oddział. A wcześniej, gdy byłem sierżantem, wasz Kościuszko wybił cały mój pluton pod Racławicami. I ja u Maciejów zabiłem dwóch dzielnych szlachciców. Jeden z nich to Mokronowski, który odciął artylerzyście rękę z lontem. Oj, Lachy! Ojczyzna! Rozumiem to wszystko. Ale jestem Ryków i muszę słuchać cara. Jednak co nam do was? Najlepiej, by Moskwa była Moskali, a dla Lachów Polska. Jednak car na to nie pozwoli.
– Kapitanie, jesteś uczciwym człowiekiem, wszyscy tu to wiedzą – rzekł Sędzia. – Gościłeś u nas od lat. Nie gniewaj się za ten dar, przyjacielu. Te dukaty chcieliśmy ci dać, bo wiemy, że nie jesteś bogatym człowiekiem.
– Ach, żołnierze! Cały oddział zabity – zawołał Ryków. – Mój oddział! I to wszystko przez Płuta. On odpowie za to przed carem jako komendant. A wy bierzcie te pieniądze. Mój kapitański żołd nie jest jakiś wielki, ale wystarczy mi na poncz i fajkę tabaki. Lubię was i z wami chętnie zjem, napiję się, zabawię i porozmawiam. Tak sobie żyję. Obronię was. Gdy będzie śledztwo, to zaświadczę, że przyszliśmy tu z wizytą. Miała być uczta i zabawa. Trochę popiliśmy, a Płut przypadkowo dał sygnał do walki i tak jakoś wszyscy zginęli. Wy tylko dacie łapówkę. Teraz powiem wam to, co powiedziałem temu szlachcicowi z rapierem. Płut jest pierwszym komendantem, a ja drugim. Jeśli zostanie żywy, może coś na was znaleźć i zginiecie. Trzeba go przekupić. Ty, panie z długim rapierem, byłeś już u Płuta? Do czego doszliście? – zapytał Gerwazego.
Klucznik podrapał się po łysinie i kiwnął ręką na znak, że wszystkim się już zajął.
– A czy Płut dał słowo, że będzie milczeć? – zapytał Ryków.
Gerwazy denerwował się, że Ryków dręczy go pytaniami. W końcu machnął ręką.
– Przysięgam na Scyzoryk, że Płut nic nie powie. W ogóle już z nikim nie będzie rozmawiał.
Strzelił palcami, jakby wysypał z nich całą tajemnicę. Wszyscy zrozumieli to i zamilkli na kilka minut.
– Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka – rzekł Ryków.
– Niech spoczywa w pokoju – dodał Podkomorzy.
– Była w tym wola Boga. Ale ja nie jestem winien krwi, bo o niczym nie wiedziałem – rzekł Sędzia.
Ksiądz poderwał się z poduszek i usiadł z posępną miną. W końcu spojrzał na Klucznika i rzekł:
– Ogromnym grzechem jest zabić bezbronnego jeńca. Chrystus zakazał zemsty nawet na wrogu. O, Kluczniku, odpowiesz przed Bogiem. Tylko jedno jest wytłumaczenie się przed sądem, że nie zrobiło się tego z głupiej zemsty, ale pro publico bono, dla dobra publicznego.
Klucznik pokiwał głową i mrugnął.
– Dla dobra publicznego – powtórzył.
Nikt więcej nie wspominał o Majorze Płucie.
Następnego dnia na próżno szukano jego ciała i wyznaczono nagrodę za trupa. Zaginął bez śladu. Nikt nie wiedział, co się z nim stało i daremnie było pytać o to Klucznika, który tylko powtarzał: pro publico bono. Wojski znał tajemnicę, ale również obiecał zachować to w milczeniu.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.
Lubię tego typu fabułę. Z przyjemnością zerknę na pozostałe części.
Zapraszam i życzę miłego czytania 🙂
Czemu Mickiewicz od razu nie mógł tego w taki sposób napisać… życie byłoby piękniejsze XD
Jakby napisał to od razu w prozie, to ja nie mogłabym tego zrobić 😀
Jak zwykle świetny wpis, czekam z niecierpliwością na następny
Dziękuje 😀 Mickiewicz już za niecały tydzień.
Twoje teksty są bardziej dla mnie zrozumiałe niż te napisane przez Mickiewicza.
Dziękuję 🙂 Taki był cel w przekładaniu ich na prozę.
Pro publico bono, widocznie czasami też tak trzeba…ciekawe podejście…
W książkach wolno wiele, ale to nie oznacza, że w realnym życiu musimy się na to zgadzać.
Często tu zaglądamy i bardzo nam się podoba
Dziękuję 😉