I miecz maczając w ranę, zemstę zaprzysiągnął,
Pan głowę wstrząsnął, rękę ku bramie wyciągnął
W stronę, gdzie stałeś, i krzyż w powietrzu naznaczył;
Mówić nie mógł, lecz dał znak, że zbójcy przebaczył.
Pan Tadeusz, Adam Mickiewicz
– Jacku – zawołał Klucznik. – Znajdujesz mądre powody, ale to nic nie zmienia i nie umniejsza twojej winy. Zdarzało się już nieraz, że ktoś zakochał się w pańskim lub królewskim dziecku i starał się je przemocą zdobyć. Nawet mścił się, ale otwarcie, a nie chytrze i do tego w zmowie z Moskalami. I to przeciwko Polakowi w Polsce.
– Nie byłem z nimi w zmowie – odrzekł z żalem Jacek. – Mogłem ją siłą zabrać, wydrzeć z tego zamku i rozbić go w pył. Przecież Dobrzyn wraz z czterema zaściankami bez wahania ruszyłby za mną. Gdyby tylko była podobnie jak nasze szlachcianki silna i zdrowa, wytrzymałaby ucieczkę przed pościgiem. Gdyby nie bała się i nie przestraszyła wystrzałów. Jednak ją tak rodzice chowali, że stała się słaba niczym gąsieniczka motyla. Takie porwanie mogłoby jej zrobić krzywdę. Nie, nie mogłem tego zrobić. Otwarcie się mścić? Zniszczyć zamek tak, by zostały jedynie gruzy? Wstyd byłby, bo mówiliby, że robiłem to z zemsty za to, że kobieta odrzuciła moją propozycję małżeństwa. Twoje poczciwe serce, Kluczniku, nie rozumie, jak wiele zła jest w obrażonej dumie. Demon dumy zaczął mi już lepszy plan przedstawiać. Miałem zemścić się krwawo bez podawania przyczyny, zrezygnować z odwiedzania zamku, ożenić się z inną, a o Ewie zapomnieć, a potem znaleźć jakiś powód do odwetu. Na początku wydawało mi się, że wszystko idzie zgodnie z planem. Ożeniłem się z pierwszą ubogą dziewczyną, jaką spotkałem. Ale zostałem bezlitośnie ukarany. Nie kochałem jej. Biedna była poczciwa matka Tadeusza. Przywiązała się do mnie, ale nie odwzajemniałem jej uczuć. Wciąż dusiłem w sercu dawną miłość i gniew. Na darmo zmuszałem się do tego, by zająć się gospodarstwem albo interesami. Byłem jak opętany, szalony, nigdzie nie znajdowałem pocieszenia i wpadałem w kolejne grzechy. Zacząłem pić, a moja żona umarła z żalu, zostawiając mnie z dzieckiem. Ogarnęła mnie rozpacz. Spostrzegłem, że mocno ją musiałem kochać przez te wszystkie lata. I wciąż ją pamiętałem, jej kochaną postać, bez względu na to, gdzie byłem. Nic nie pozwalało zapomnieć. Nawet picie. Choć tyle przemierzyłem ziem. A teraz zostałem sługą Bożym… długo o niej mówiłem. Może mi Bóg wybaczy. Wiedzcie, że to zrobiłem z żalu i smutku… Działo się to niedługo po zaręczynach Ewy. Podobno, gdy brała obrączkę z rąk Wojewody, to zemdlała i dostała gorączki. Wciąż płakała i domyślano się, że kogoś potajemnie kocha. Ale Stolnik, jak zawsze radosny, organizował bale, gościł przyjaciół, ale nie mnie. Nie byłem mu już potrzebny. Mój bałagan w domu, nałóg i bieda wystawiły mnie na pośmiewisko i wzgardę przed wszystkimi. Mnie, który dawniej trząsłem całym powiatem, przyjaźniłem się z Radziwiłłem, a w zaścianku miałem większy dwór niż książęta. Kiedy dobywałem szabli, to odzywało się tysiące innych. Ludzie drżeli na mój widok. A potem śmiały się ze mnie dzieci chłopskie, tak się zmieniłem na gorsze. Ja, Jacek Soplica. Kto wie, czym jest pycha… – Osłabł i padł na łoże.
– Prawda! To naprawdę ty – rzekł wzruszony Klucznik. – Jacek Soplica, który żył pod kapturem zakonnika? Pamiętam cię jako zdrowego i pięknego młodzieńca. Wielcy panowie próbowali ci się przypodobać. Kobiety za tobą szalały, Wąsalu. I to jeszcze nie tak dawno. A tyś się zestarzał ze smutku. Jak ja mogłem cię nie poznać po tym strzale w niedźwiedzia? Przecież nie ma w Litwie lepszego strzelca od ciebie. Byłeś najlepszy zaraz po Maćku. To o tobie śpiewały szlachcianki, że wszyscy się przed tobą trzęsą ze strachu, nawet sam książę Radziwiłł. I ty stałeś się nagle kwestarzem? I ty teraz masz ujść bez kary? Przysięgam, że kto przelał choć kroplę krwi Horeszków…
– Nieraz przejeżdżałem obok zamku – przerwał mu Jacek, usiadłszy na łożu. – Nikt nawet nie wie, jak wiele smutku krążyło mi po głowie i w sercu. Stolnik przecież zamierzał zabić własne dziecię, a mnie już zniszczył. Jechałem pod bramę, jakby mnie tam jakiś demon wzywał. Zobaczyłem, jak Stolnik się bawił. Każdego dnia na zamku odbywała się pijatyka, brzmiała muzyka. Dziwiłem się, że mu ten zamek na łysą głowę nie runął. Zacząłem myśleć o zemście i w tej chwili demon przysłał Moskali. Stałem i patrzyłem, jak najechali na wasz zamek. Ale nie byłem z nimi w zmowie, to fałszywe oskarżenia. Tylko patrzyłem, a w mojej głowie kłębiły się różne myśli. Patrzyłem z głupim uśmiechem jak dziecko na pożar. Potem poczułem zbójecką radość. Czekałem, aż wszystko zacznie się palić i walić. Nawet przeszło mi przez myśl, by uratować Ewę. Może nawet Stolnika… Dzielnie walczyliście, aż się dziwiłem. Moskale padali jak muchy. Źle strzelali. Złość mnie ogarnęła, gdy widziałem ich klęskę. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego Stolnikowi zawsze wszystko się udaje i nawet tę napaść i przeżyje. Miałem już odjechać ze wstydem, ale właśnie zaczynał się poranek i zauważyłem, że gospodarz pojawił się na ganku. Jego brylantowa szpilka błysnęła w słońcu, zakręcił wąsem i patrzył z dumą. Zdawało mi się, jakby mnie zobaczył i szydził ze mnie. Chwyciłem za karabin Moskala, ledwo wymierzyłem i strzeliłem. Przeklęta broń ognista. Gdyby to był miecz… nim trzeba natrzeć, walczyć, rozbroić wroga. I można zatrzymać się w pół ruchu. Ale ta broń… ledwo zamek się złapie, jedna iskra… Czy uciekałem, gdy we mnie mierzyłeś? Utkwiłem oczy w twojej strzelby, jakby mnie rozpacz przykuła do ziemi. Ach, czemu, Gerwazy, czemu chybiłeś? Okazałbyś mi łaskę… Wygląda na to, że ten grzech wymagał pokuty. – Znów zabrakło mu oddechu.
– Bóg widział, że chciałem trafić – rzekł Klucznik. – Ile ty krwi przelałeś tym strzałem? Ile nieszczęść spadło na nas i na twoją rodzinę? A wszystko to przez ciebie. Jednak, gdy dziś żołnierze celowali do Hrabiego, to go zasłoniłeś. I gdy Moskal chciał do mnie strzelić, rzuciłeś mnie na ziemię. Ocaliłeś nas obu. Jeśli to prawda, że jesteś księdzem, to sutanna chroni cię przed Scyzorykiem. Bądź zdrów. Między nami kwita, więcej do was nie przyjdę. A resztą niech zajmie się Bóg.
Jacek wyciągnął rękę, ale Gerwazy się cofnął.
– Nie, nie mogę bez obrazy dla mojego szlachetnego urodzenia dotykać ręki tego, kto zabił z zemsty, a nie dla dobra publicznego.
Jacek opadł na łoże i zwrócił się do Sędziego. Był bladszy. Zapytał niespokojnym głosem o księdza, a potem zawołał na Klucznika:
– Proszę, by pan został. Za chwilę skończę. Nie mam zbyt wiele siły. Panie Kluczniku, umrę dzisiaj.
– Jak to?! – wykrzyknął Sędzia. – Widziałem przecież, że rana była niewielka. Po co księdza? Może źle cię opatrzono. Za chwilę wezwę lekarza. W apteczce…
– Bracie, za późno – przerwał mu bernardyn. – Pod Jeną zostałem postrzelony i wtedy źle opatrzono ranę, a teraz ją naruszono. Już pojawiła się gangrena. Znam się na ranach. Spójrz, jaka krew czarna. Co tu lekarz zrobi? Marna to rzecz. Tylko raz się umiera. Jutro albo jeszcze dziś oddam duszę. Kluczniku, przebacz mi, ale muszę dokończyć. Nikt nie chce być źle wspominany w ojczyźnie, choć naród nazwie go zdrajcą. Zwłaszcza kogoś, w kim była taka duma, jak we mnie. Miano zdrajcy do mnie już przylgnęło. Odwracali ode mnie twarze lub uciekali przyjaciele i inni ludzie. Kto się jeszcze bał, z daleka mnie witał. Nawet chłopi i Żydzi kłaniali się, a potem szydzili. Miano zdrajcy prześladowało mnie przez całe dnie. A przecież nim nie byłem. Moskwa uważała mnie za swojego stronnika. Soplicowie otrzymali wiele dobra po Stolniku, a Targowiczanie chcieli mi dać urząd. Szatan radził mi wtedy, bym go przyjął i stał się Moskalem. Magnaci i szlachta staraliby się o moją przychylność. Ale nie mogłem. Uciekłem z kraju. Gdzie mnie nie było i czego nie cierpiałem… Aż Bóg pokazał mi lekarstwo. Musiałem się poprawić i naprawić, ile się dało… Ewa razem ze swoim mężem została wywieziona na Sybir i tam młodo umarła. Jednak w kraju została jej córka, Zosia. Kazałem o nią zadbać… Zabiłem Stolnika raczej z pychy niż z miłości do Ewy, dlatego przez pokorę… wstąpiłem do zakonu. Ja, ten zawadiaka i zbój, spuściłem głowę i nazwałem się Robakiem, by stać się jak robak w prochu… Dałem zły przykład ojczyźnie i musiałem swoją zdradę odkupić dobrymi czynami, krwią i poświęceniem… Biłem się za ojczyznę, ale nie powiem, gdzie i kiedy, bo nie robiłem tego dla chwały i sławy. O wiele milej wspominam ciche uczynki i cierpienia niż waleczne czyny… Nieraz udało mi się przedzierać przez kraj, niosąc ważne wiadomości i planować tajemne spotkania. Znają mnie i Galicjanie, i Wielkopolanie. Przez rok pracowałem przy taczkach w pruskiej fortecy. W Moskwie trzy razy mnie chłostano. Raz znalazłem się na Sybirze. Austriacy kazali mi pracować w Szpilbergu w lochach, w więzieniu… Pan Bóg mnie cudem uratował i pozwolił umrzeć w ojczyźnie z sakramentami… Kto wie? Może i teraz zgrzeszyłem? Może niepotrzebnie pospieszyłem z powstaniem. Jednak na myśl o tym, że Soplicowie pierwsi będą uzbrojeni, że moi krewni umocują pierwszą Pogoń, godło, w Litwie… ta myśl zdawała mi się czysta. Chciałeś zemsty, to ją masz… byłeś narzędziem boskiej kary. Twoim mieczem zostały uniemożliwione moje plany. Zniszczyłeś cały mój zamysł i wielki cel… Ale ja ci przebaczyłem. Ty!…
– Oby Bóg również ci przebaczył – przerwał mu Klucznik. – Jeśli masz przyjąć, Jacku, wiatyk, to nie będę się zachowywał jak luteranie czy schizmatycy. Grzeszy ten, kto zasmuca umierającego. Dlatego powiem ci coś, co cię pocieszy. Gdy mój Pan upadł raniony, klęknąłem przy nim i zmoczyłem miecz w jego krwi, przysięgając zemstę. Wtedy on potrząsnął głową, wskazał na bramę, gdzie stałeś, i zrobił w powietrzu znak krzyża. Nie mógł już mówić, ale tym gestem pokazał, że przebacza swojemu mordercy. Zrozumiałem to, ale byłem tak wściekły, że nigdy nie powiedziałem o tym krzyżu.
Rozmowę przerwało cierpienie Jacka. Spędzili godzinę w milczeniu, czekając na księdza.
Wtem na dziedzińcu zastukały podkowy, a do izby wpadł zdyszany dzierżawczy karczmy i podał Jackowi list. Ten oddał go bratu, każąc go na głos odczytać. Była to wiadomość od Fiszera, szefa sztabu armii polskiej pod wodzą Księcia Józefa. Pisał w liście, że cesarz zapowiedział wojnę i ogłaszał ją po całym świecie. W Warszawie zwołano już sejm walny, a Mazowieckie Stany miały przysiąc przyłączenie do Litwy.
Słuchając tego, Jacek, odmawiał szeptem modlitwy. Przycisnął do piersi gromnicę i z nadzieją wzniósł oczy ku niebu , po czym zalał się łzami.
– Pozwól odejść swojemu słudze w pokoju, Panie – rzekł.
Wszyscy uklękli. Odezwał się dzwonek na znak, że przybył ksiądz z komunią. Właśnie kończyła się noc i pierwsze promienie słońca biegły po niebie, by wpaść przez szybę do izby chorego. Otoczyły jego głowę i ubranie, nadając mu złotego oblicza tak, że błyszczał jak święty w aureoli.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.
Czekam na kolejną część bo chyba zaczynam się wciągać 😀
Już za tydzień kolejne 😀 Miło mi to słyszeć.
Uwielbiam Pana Tadeusza, czytałam go tyle razy, że znaczną część znam na pamięć, ciekawie czytać go prozą.
Dziękuję 😉
Muszę przyznać, że o wiele lepiej czyta mi się ten tekst. Szkoda, że nie było tak w podstawówce, to bym przeczytałam całość xd
Dlatego mam nadzieję, że dotrze do jak największej ilości osób 😉 Zwłaszcza tych, którzy tak jak my, nie potrafili przebrnąć wtedy przez wersję Mickiewicza.
Dobrze się to czyta. Czekam na kolejną część.
Dziękuję 🙂
Mimo, iż jestem dziś mega zmęczona, to przeczytała z ogromną przyjemnością
Dziękuję za to poświęcenie 😉 Wypocznij dobrze
O kurde, niedługo dojdziesz do końca! Myślałaś już co następne?
Już jest całość na blogu 🙂 Właśnie się zastanawiam i czekam na decyzję czytelników w komentarzach.
przeczytałam z ogromnym zaciekawieniem – czekam na więcej
Dziękuję 😉