W kolejnym mieście nie miał tyle szczęścia, co w poprzednim. Żywił nadzieję, że nikogo nie będzie szczególnie obchodziła jego twarz ukryta w cieniu kaptura. Okazało się jednak, że tutaj strażnicy byli o wiele bardziej obowiązkowi i nie wystarczyła im historia o wędrownym myśliwym, któremu tym razem nic nie udało się złapać.
– Zsiadaj z konia – rozkazał jeden. Wyglądał na starszego od swojego towarzysza, a na jego twarzy widniała chłodna determinacja. Nie wahałby sie użyć siły, gdyby przybysz nie wykonał polecenia.
Fenyl nie chciał kłopotów, więc posłusznie zeskoczył na ziemię i pozwolił, by przetrząsnęli juki. Wszystko, co mogłoby wskazywać na jego powiązania z Księciem, zostawił bezpiecznie ukryte w lesie. Przy sobie miał jedynie noże i sztylet oraz niewyróżniający się strój. Nie mogli się niczego doczepić.
– A skąd myśliwy ma tak ciężką sakiewkę? – zapytał starszy, sięgając do sakiewki i wyciągając jedną ze złotych monet. – Kogo po drodze obrabowałeś?
– Tylko zwierzęta – rzekł z lekkim uśmiechem.
– Zwierzęta? Ach, te zwierzęta, które należą do władcy?
– Nic mi o tym nie wiadomo. – Rozłożył ręce. – Pytałem, czy w lasach obowiązuje jakiś zakaz. Nikt nic nie wiedział, więc pozwoliłem sobie zapolować.
– A kogo pytałeś? – włączył się młodszy, odrywając się od oglądania sideł, z których Fenyl był niezmiernie dumny. Sam je zrobił i często korzystał z nich, by złapać kilka zajęcy.
– Mieszkańców. Oni wiedzą najlepiej.
– W tej okolicy nie wolno polować – rzekł stanowczym tonem starszy. – Zakaz obowiązuje od miesięcy.
– Dobrze więc, że nie zastawiałem sideł w tych lasach. Pieniądze wiozę już od poprzedniego miasta, gdzie sprzedałem skóry. – Lekko kpiący uśmiech pojawił się na ustach Fenyla.
Starszy jeszcze chwilę mierzył go wzrokiem. Nie mógł jednak udowodnić, że przybysz polował na terenach objętych zakazem. Tym razem musiał mu odpuścić.
Strażnicy odłożyli na miejsce rzeczy Fenyla. Nie znaleźli nic, czego mogliby się doczepić. Jednak pewna rzecz nie pozwoliła im jeszcze przepuścić przybysza.
– Ściągaj kaptur – rozkazał starszy.
– Wolałbym nie. Miałem kilka niemiłych spotkań z drapieżnikami. Moja twarz… cóż, nie wygląda najlepiej – tłumaczył się Fenyl.
Wiele razy korzystał z tego wyjaśnienia. Nikt nie miał ochoty oglądać pokiereszowanej twarzy. Prawie nikt.
– Zaryzykuję – rzekł pierwszy.
– A ja podziękuję – odparł drugi. – Mojego kuzyna raz dorwał wilk. Nigdy nie widziałem tak zmasakrowanego ciała. Nie potrzebuję powtórki. – Minął Fenyla i podszedł do kolejnego podróżnego, który czekał na swoją kolej, by wjechać do miasta.
– Tchórz – mruknął jego towarzysz. – A teraz ściągaj to – zwrócił się do Fenyla.
– Sam tego chciałeś – rzekł obojętnym tonem.
Sięgnął do kaptura i już zaczął go zsuwać, gdy jedna z jego dłoni powędrowała do rękojeści noża. Wyszarpnął go z pochwy, po czym wbił w pierś niczego niespodziewającego się strażnika. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie, gdy padał bez życia.
Fenyl nie czekał na reakcję ludzi i drugiego strażnika. Młody dopiero po chwili otrząsnął się z wrażenia, jakie na nim wywołało zabójstwo i ruszył w stronę zakapturzonego mężczyzny. Wtedy jednak przestraszony wierzchowiec stanął dęba, a ludzie odsunęli się od niego. Fenyl skorzystał z okazji. Wskoczył na siodło i skierował go w stronę gościńca, a tłum rozstępował się przed nim. Na głównej drodze skręcił w lewo i popędził konia. Dzięki temu odciągał strażników od obozu swoich żołnierzy. Ostatnie, czego chciał, to ataku zbrojnego oddziału z miasta.
Jeździec nie musiał długo czekać, by zjawili się za nim konni. Było ich zaledwie dwóch, a do tego nie mieli tak dobrych wierzchowców, jak on. Dlatego nieco zwolnił, by go zbyt szybko nie zgubili i by dać im złudne przekonanie, że to właśnie tam powinno się go potem szukać. Nie wątpił, że prędko nie porzucą pościgu. W końcu zabił strażnika na służbie, a za to czekało go więzienie, sąd, a na koniec stryczek. Wiedział, że Książę nie byłby zadowolony z takiej straty.
„Nie ucieszy go też wieść o zabójstwie” – pomyślał.
Nic innego jednak nie przyszło mu wtedy na myśl. Gdyby starszy strażnik miał tyle rozumu, co młody, to zrezygnowałby z oglądania twarzy przybysza. Fenyl po prostu wsiadłby na konia i pojechał w swoją stronę. Nikt nie musiałby ginąć.
– To jego wina – mruknął pod nosem, a koń zastrzygł uszami. Fenylowi zdawało się, że jego wierzchowiec nie zgadza się z nim. – A co ty tam wiesz, Brizi.
Klacz zarżała, co mężczyzna postanowił zignorować.
Pędzili, mając na ogonie strażników, którzy nie zamierzali szybko odpuścić.
– Czas przyspieszyć – mruknął jeździec i dał znak łydkami.
Koń posłusznie przeszedł do cwału, zostawiając w tyle strażników, którzy niedługo potem zniknęli za zakrętem.
Gdy Fenyl był pewny, że już go nie dogonią, zwolnił, po czym wjechał w las, gdzie miał spędzić tę noc. Jechał cwałem przez dobrą godzinę, zanim pozwolił koniu się zatrzymać. Od razu zsiadł i stanął przed swoim wierzchowcem. Całe ciało klaczy pokrywał pot i było widać po niej zmęczenie, ale z pewnością dałaby z siebie jeszcze więcej, gdyby mężczyzna tego chciał.
– Wiem, Brizi – rzekł Fenyl, gładząc ją po mokrym karku. – Dzielnie się spisałaś. A teraz pozbędziemy się tego z ciebie.
Napoił ją, rozsiodłał, a potem szczotkami rozmasował jej mięśnie. Wierzchowiec zasługiwał na każdą pieszczotę i nagrodę za to, że pomógł swojemu jeźdźcowi umknąć pogoni. Fenyl nie zapomniał też o posiłku dla klaczy. Gdy tylko tym się zajął, sam wziął porządny łyk z manierki.
– Dziś nie odpoczniemy pod dachem – rzekł mężczyzna, wyciągając z juków suszone mięso i jabłko. – Przynajmniej mamy jedzenie. I nie zabrali nam złota. – Podrzucił sakiewkę. – Jeszcze nam się może przydać. Musimy przywieźć parę rzeczy do obozu.
Podszedł do konia i podał mu owoc. Klacz z apetytem je schrupała.
– Zasłużyłaś, przyjaciółko.
Dokończył własny posiłek, po czym rozłożył się na ziemi.
– Czuwaj, zmienię cię o północy – rzucił.
Brizi jednak nie zamierzała mu pozwolić tak szybko odpocząć. Zbliżyła się do niego i szturchnęła go pyskiem.
– Co jest? Nie dostaniesz dziś więcej jabłek.
Wierzchowiec tupnął niezadowolony.
– Nie obchodzi mnie to – rzekł, a po chwili poczuł mało delikatne szturchnięcie kopytem. – Ej! – Poderwał się z ziemi. – Zachowuj się.
Klacz wciąż wyglądała na niezadowoloną, co okazywała ciągłym prychaniem.
Rad nierad Fenyl wyciągnął z juków drugie jabłko.
– Ostatnie na dziś. Jak dojedziemy do miasta, dam ci następne. Zrozumiano?
Brizi przytaknęła – a przynajmniej tak wydawało się mężczyźnie.
– A teraz daj mi odpocząć. To nie ty będziesz musiał się targować o woreczek soli.
Położył się z powrotem na ziemi i zasnął niespokojnie, mając wciąż przed oczami twarz zabitego strażnika. Wiedział, że szybko nie zapomni tego widoku. Tak samo jak wielu innych, które do tej pory musiał oglądać. Miał jedynie nadzieję, że niedługo się to skończy.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.
Odniosłam wrażenie, jakbym przeczytała kilka zdań i koniec… tak dobrze się czytało, a tak szybko się skończyło 🙂
Dziękuję 🙂
Wkręcam się coraz bardziej w tą opowieść:)
Super 😀 Fenyl jest jedną z ciekawszych postaci.
Czrkam na ciag dalszy 🙂
Miło mi to słyszeć 😀
Ciekawie piszesz! Naprawdę lubię Twoje treści, ale zdjęcia musisz poprawić, bo wszystkie są podobne. Chyba, że tak ma być. Pozdrawiam!
Taki był zamiar 🙂 Każdy miesiąc to inny styl. Jednak zdjęcia różnią się, odpowiednio nawiązują do treści tekstu.
a może na tej podstawie powstałaby cała książka? z chęcią przeczytam 🙂
Jestem w trakcie procesu wydawniczego pierwszego tomu książki 🙂 Fenyl występuje tam jako jeden z bohaterów