Jam jest Rębajło, staję na twe zawołanie
Z tym moim Scyzorykiem, który nie z oprawy
Ani z napisów, ale z hartu nabył sławy,
Że nawet o nim jaśnie wielmożny pan wiedział.
Pan Tadeusz, Adam Mickiewicz
Wtem przy drzwiach zapanował szmer.
– Niech żyje Kurek na kościele! – zawołało wiele głosów.
Tłum pchał się do sali na czele z Maćkiem.
Sędzia zaraz do niego podszedł, zaprowadził go do stołu i posadził między przywódcami.
– Panie Macieju, przyjechałeś za późno. Już kończymy obiad – powiedział Sędzia.
– Jadłem wcześniej – odrzekł Dobrzyński. – Nie przyjechałem tu dla jedzenia, ale z ciekawości. Chciałem zobaczyć z bliska naszą narodową armię. Dużo by gadać – właściwie to ani z tego, ani z tamtego powodu. Szlachta mnie zobaczyła i tu przyprowadziła, a pan do stołu posadziłeś. Dziękuję, sąsiedzie.
Odwrócił talerz do góry dnem, jako znak, że nie będzie jeść, i zamilkł ponury.
– Panie Dobrzyński – zaczął Dąbrowski. – Ty jesteś tym sławnym szermierzem Kościuszki? Tym Maćkiem Rózgą? Znam cię i twoją sławę. I proszę, tyle lat minęło, a ty wciąż zdrowy i krzepki. A ja się postarzałem i Kniaziewicz już siwieje. Ty za to mógłbyś z młodymi walczyć. Podobno też twoja Rózga wciąż jest tak dobra, jak dawniej. Słyszałem, jak niedawno oćwiczyłeś Moskalów. A gdzie są twoi bracia? Chciałbym zobaczyć te Scyzoryki i wasze Brzytewki. Ostatnich reprezentantów dawnej Litwy.
– Generale – wtrącił się Sędzia. – Po tej wygranej niemal wszyscy Dobrzyńscy szukali schronienia w Księstwie. Pewnie są w którymś z twoich legionów.
– W istocie – rzekł młody dowódca kawalerii. – Mam w mojej drugiej kompani straszydło wąsate, Dobrzyńskiego, zwane Kropidłem. Mazury nazwali go litewskim niedźwiedziem. Jeśli Generał chce, możemy go tu przyprowadzić.
– Jest też kilku innych z Litwy – dodał porucznik. – Jednego żołnierza nazywają Brzytwa, drugi z flintą konno ubezpiecza z boku oddział kawalerii. Są też dwaj Dobrzyńscy z piechoty.
– Ale, ale, chcę dowiedzieć się więcej o Scyzoryku – rzekł Generał. – Pan Wojski opowiedział o nim tyle rzeczy, jakby to był jeden z dawnych wielkoludów.
– Scyzoryk, choć nie emigrował – zaczął Wojski – to schował się przed Moskwą, obawiając się śledztwa. Przez całą zimę ukrywał się w lasach, nieborak. Ostatnio dopiero wyszedł. Teraz w czasie wojny na pewno by się przydał. Jest jak rycerz, ale ma już swoje lata. Oto on. – Wojski wskazał na sień, gdzie wciąż był tłok, ale nad wszystkimi głowami błysnęła łysina jak pełnia księżyca. Trzykrotnie się pojawiała i zniknęła, bo Klucznik szedł i kłaniał się, aż wyszedł przed tłum.
– Jaśnie wielmożny hetmanie czy generale, mniejsza o tytuły. Jestem Rębajło i stawiam się na twe wołanie razem z moim Scyzorykiem, który stał się sławny, dzięki temu, czego dokonał, a nie z powodu zdobień czy napisów. Dlatego nawet jaśnie pan o nim słyszał. Gdyby mógł mówić, to pewnie powiedziałby coś na pochwałę starej ręki. Długo i wiernie służyła Ojczyźnie i rodzinie Horeszków, co zachowało się w ludzkiej pamięci. Mopanku! Rzadko się zdarza, by jakiś pisarz tak ostrzył pióra, jak Scyzoryk ścina głowy. Długo by to liczyć. A jeszcze nosów i uszu było bez liku. Nie ma żadnej szczerby i nigdy nie służył zbójeckim czynom. Używałem go tylko w otwartej wojnie lub pojedynku. Raz zabił bezbronnego człowieka – wieczny odpoczynek racz mu dać Panie – ale Bóg mi świadkiem, że to było dla dobra publicznego.
– Pokaż – rzekł ze śmiechem Dąbrowski. – Piękny ten scyzoryk, prawdziwy katowski miecz.
Ze zdziwieniem oglądał wielki rapier i pokazywał go innym oficerom. Wielu próbowało, ale mało komu udało się go podnieść. Powiadano, że Dembiński by sobie poradził, bo słynął z silnej ręki, lecz go tam nie było. A z obecnych jedynie szef szwadronu Dwernicki i porucznik Różycki potrafili posługiwać się żelaznymi drągami. Rapier szedł z rąk do rąk.
Najwyższy z zebranych generał Kniaziewicz pokazał, że ma najsilniejszą rękę. Ujął lekko Scyzoryk, jakby był zaledwie szpadą i ciachnął nim parę razy nad głowami gości. Przypominało to polskie szermiercze sztuczki, takie jak krzyżowa sztuka, młyniec czy krzywy cios. A także: raz cięty, cios kradziony czy kontrpunkty i tercety. Znał je, bo ukończył szkołę kadetów.
Gdy tak ze śmiechem fechtował, Rębajło upadł na kolana i objął jego nogi.
– Wspaniale, generale – mówił przy każdym zwrocie miecza ze łzami. Zachwalał wszystkie ruchy, jakie wykonał generał, i nazywał je sztychem Puławskich, Dzierżanowskiego lub Sawy. – A to cięcie to mój wynalazek nazwany od mojego imienia: cios mopanku. Jest znany tylko w zaścianku Rębajłów. Gdzie się pan tego nauczył? To moje cięcie. – Wstał i objął generała. – Teraz mogę spokojnie umrzeć, wiedząc, że żyje na świecie człowiek, który dobrze zajmie się moim dziecięciem. Od dawna zamartwiam się tym, kto przejmie mój rapier po mojej śmierci. Nie chciałbym wszak, by zardzewiał. I już wiem, że tak się nie stanie. Generale, wybacz mi, ale porzuć niemieckie szpadki. To wstyd, by szlachcic posługiwał się takim kijem. Weź szlachecką szablę. Ten mój Scyzoryk składam do twoich nóg. To jest mój najcenniejszy skarb. Nie miałem nigdy żony czy dziecka. On nimi stał się dla mnie. Wciąż był w moich objęciach. Jemu okazywałem czułość i on wciąż trwał przy moim boku. A kiedy się zestarzałem powiesiłem go nad łóżkiem niczym Żyd Boże przykazania. Myślałem, czy by go nie wziąć ze sobą do grobu, ale teraz znalazłem godnego dziedzica. Niech ci służy.
Generał na wpół roześmiały, na wpół wzruszony rzekł:
– Kolego, jeśli oddasz mi swoje dziecko i żonę, to zostaniesz starym wdowcem i sierotą. Powiedz, jak miałbym ci wynagrodzić ten dar i osłodzić samotność?
– Czy ja jestem Cybulski, który – jak głosi pieśń – przegrał żonę w karty z Moskalem? – powiedział z żalem Gerwazy. – Wystarczy mi to, że mój Scyzoryk będzie dobrze służyć i świat go jeszcze zobaczy. Niech generał tylko pamięta, by pas był długi i rozciągnięty. I zawsze należy ciąć od lewego ucha oburącz, by przeciąć przeciwnika od głowy po brzuch.
Generał wziął Scyzoryk, a słudzy schowali go w wozie konnym. Mężczyzna nie mógł go nosić przy boku, gdyż rapier był za długi. Nikt nie wie, co potem się z nim działo, ale różne chodziły pogłoski.
– A ty, kolego – zwrócił się Dąbrowski do Maćka. – Wydajesz się niezadowolony z mojego przyjazdu. Co tak milczysz z kwaśną miną? I dlaczego się nie radujesz, widząc orły i słysząc pobudkę Kościuszkowską wygrywaną przez trębaczy. Wydawało mi się, Maćku, że ty jesteś największym zawadiaką. Jeśli nie wsiądziesz z szablą na koń, to przynajmniej wesoło popijesz z kolegami za zdrowie Napoleona i Polski.
– Ha! Słyszę i widzę, co się dzieje – powiedział Maciek. – Jednak dwa orły nie mieszkają w jednym gnieździe. Hetmanie, przychylność bogaczy i możnych zależy od ich kaprysów. Cesarz jest wielkim człowiekiem, dużo można by było o tym gadać. Moi przyjaciele Pułascy, patrząc na Dymuriera, mówili, że Polska potrzebny bohater, ale nasz, narodowy, a nie zagraniczny. Wojsko niby polskie, ale więcej tu niemieckich tytułów niż naszych. Pewnie są z wami też Turkowie, Tatarzy albo schizmatycy. Widziałem, jak napastują kobiety, okradają przechodniów i kościoły. Cesarz wybiera się do Moskwy… ale to będzie długa droga, jeśli poszedł tam bez Bożej opieki. Podobno popadł w ekskomunikę. To wszystko jest… – Umoczył kawałek chleba w zupie i nie dokończył zdania.
Podkomorzemu nie spodobały się słowa Maćka, a młodzież zaczęła szemrać.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.
Miło przypomnieć sobie tę historię w takiej formie.
Warto wracać do takich lektur 🙂
Jak tu wpadam czasem to zawsze jestem zaskoczona jak to potrafisz tak lekko pisać.
Dziękuję za miłe słowa 😉
Tak jak już niejeden raz pisałam, wersja prozą zdecydowanie bardziej mi odpowiada 🙂
Miło mi to słyszeć 🙂 Staram się, by była przystępna i zrozumiała.
Z przyjemnością przeczytałam całość, choć na co dzień raczej unikam tego gatunku.
Miło mi to słyszeć 😉
Pięknie jak zwykle napisane, zamiast oryginału można młodzieży polecać 🙂
Dziękuję serdecznie 🙂
Fajny fragment. Miło się czytało 😉
Zgadzam się 🙂