Erni dosyć poważnie zabrał się do zakazu wypłynięcia naszego statku. Zaczął od tego, że w nocy postawił strażników przy Błękitnej Mewie. Gdy marynarze rano stawili się w porcie, nie mogli nawet pomyśleć o tym, że dostaną się na podkład. Niektórzy próbowali nawet od strony morza, ale niemal nadziali się na miecze, więc musieli zawrócić. A to był dopiero początek naszych problemów.
Kiedy stawiłem się o umówionej porze, zastałem właśnie taką scenę, a od marynarzy dowiedziałem się o ich próbach odzyskania statku. Za to nasz kapitan stał niedaleko i pogrążył się w niezbyt przyjemnej rozmowie z Ernim. Nawet nie zdziwiłem się, gdy ten staruszek posłał całą wiązankę młodszemu mężczyźnie, a wyglądał tak, jakby zamierzał się na niego rzucić, powalić na deski i bić tak długo, aż z jego twarzy pozostanie miazga.
– Mówiłem ci, że nigdzie nie wypływacie – rzekł spokojnym głosem Erni. Sięgnął za pazuchę i wyciągnął jakiś zwój. – A tu masz oficjalny zakaz.
– Nie obchodzą mnie żadne zakazy. Ostatnia wyprawa. Powiedziałem, że to będzie ostatnia wyprawa.
– Twoja łódź nie przeżyje tej ostatniej wyprawy.
Seffin wyrwał mu z ręki zwój i podarł go.
– To był prawnie zatwierdzony dokument. – Dłoń już sięgała do rękojeści, ale zatrzymała się w pół drogi i opadła wzdłuż ciała. Nie chciał wywoływać bójki w porcie.
– Był. – Kapitan rzucił go na ziemię i przydepnął. – Nie ma zakazu. Zabieraj ludzi. Chcę wypłynąć, zanim słońce stanie w zenicie.
Erni próbował zachować spokój, ale widziałem, że ta sytuacja powoli go przerasta. Spodziewał się pewnie znacznie większej uległości, a okazało się, że starszy wilk morski nie zamierza tak łatwo rezygnować ze swojej kapitańskiej służby. Poczułem się w obowiązku wtrącić do rozmowy.
– Dzień dobry. – Zbliżyłem się do nich. – Czy mogę wiedzieć, w czym problem? Miałem właśnie odpływać tym statkiem.
– Ten statek nigdzie nie odpływa, panie – rzekł Erni. – Proszę zabrać swoje rzeczy i zostać na lądzie, gdzie pana miejsce.
– Opłaciłem tę podróż.
– Seffin odda panu całą kwotę.
– Nie, bo wypływamy, i to jeszcze dziś – upierał się kapitan. – Nie zapominaj, z czym zadzierasz, Erni. Zabierz ludzi, zanim zrobi się tu nieprzyjemnie.
W głosie mężczyzny było coś, przez co serce zaczęło bić mi szybciej, a włoski na karku stanęły dęba. Czułem, że nie chodzi tu wcale o to, że załoga sięgała właśnie po pałki i miecze, by rozpocząć bitwę o własny statek. Seffin miał na myśli coś znacznie więcej. Coś, co nie mieściło się w zakresie nauki.
– Nie groź mi bujdami. Łajba zostaje, czy tego chcesz, czy nie. Nie odwołam swoich strażników.
– Będziesz miał ich krew na własnych rękach, Erni. Skoro tak chcesz – powtórzył kapitan, po czym zwrócił się do marynarzy. – Wypływamy za godzinę. Liczę na to, że to opóźnienie nie nadłoży nam zbytnio drogi. Nie mamy na to czasu, więc postaramy się nieco przyspieszyć na początek.
Potem odwrócił się znów do nas.
– Panie… – próbował sobie przypomnieć nazwisko.
– Casieri – podpowiedziałem. – Pallini Casieri.
– Panie Casieri, widzę, że punktualność nie jest pana mocną stroną. Jeśli pan woli, proszę poczekać tutaj i przyzwyczaić się do morskiego powietrza. Innego pan nie uświadczy przez najbliższe tygodnie.
– Zaczekam tutaj – powiedziałem.
Erni błądził wzrokiem ode mnie do kapitana i z powrotem. Niewiele z tego rozumiał. Ja też, ale starałem się nie wychylać. Nie wiedziałem, jak Seffin zamierza wyrzucić z pokładu strażników, a potem uciec przed pościgiem – byłem pewny, że nie puszczą nam tego płazem. Jednak zamierzałem iść za radą Rekana i po prostu do pewnych rzeczy na razie się przyzwyczaić, a pytania zostawić na inny czas. Co innego mi pozostało?
– Erni, idziesz z nami do gospody? Przyda ci się chwila przerwy, zanim twoi ludzie zostaną przepędzeni – rzucił do niego przyjacielsko kapitan.
– Nie mydl mi oczu. Nie dam się nabrać jak ostatnim razem.
– Chciałeś powiedzieć jak ostatnie osiem razy – poprawił go z kpiącym uśmiechem. – Z liczenia nigdy nie byłeś dobry. Dlatego zwykle szorowałeś pokład. Jak sobie chcesz. – Wzruszył ramionami. – Chłopaki, idziemy.
Marynarze posłusznie ruszyli za swoim kapitanem w stronę portowej gospody, by tam się porządnie napić i zjeść, zanim wejdą na pokład. Próbowałem wciąż rozgryźć, o co w tym wszystkim chodzi. Seffin był aż nazbyt pewny, że uda mu się wypłynąć równo za godzinę. Co miało się wydarzyć do tego czasu?
– Na pana miejscu zabrałbym swoje rzeczy i wynosił jak najdalej od tej łajby – polecił mi Erni.
– Dlaczego mam rezygnować z wyprawy? Z kim innym miałbym wybrać się do Krainy Szeptów?
– Z nikim. Nie powinien pan nawet używać tej nazwy i myśleć o niej. Ta kraina to miejsce, z którego nikt nie wraca taki sam.
– Był pan tam?
Nie skłamię, gdy powiem, że naprawdę mnie zaskoczył. Nie wyglądał na kogoś, kogo ciągnie do legendarnej wyspy, o której szerzą się plotki w niemal każdym porcie. Ludzie opowiadali o niej różne rzeczy. Z ziarnem prawdy czy całkowicie fałszywe, któż to wie? Najważniejsze było to, że prawdopodobnie istniała. Naprawdę, a nie tylko na kartach ksiąg.
– Panie Casieri, proszę mnie posłuchać, to nie jest miejsce, do którego chciałby pan trafić. A ten statek i tak nigdzie nie popłynie, więc proszę się już nie łudzić. Może pan dołączyć do reszty kompanii przy piwie i miło spędzić dzień, ale nie na takich bzdurach.
– Nie odpowiedział pan na moje pytanie – zauważyłem.
– I nie zamierzam. Są sprawy, które powinna na zawsze zakryć mgła milczenia. Proszę o tym też pamiętać. Do widzenia. – Skłonił głowę i ruszył w stronę miasta.
Patrzyłem za nim i rozważałem to, co powiedział. A raczej to, czego nie powiedział. Był na wyspie albo przynajmniej ją widział z daleka. Wiedział coś, czego nie chciał mi powiedzieć. Czy to wiązało się z jego wyprawą, po której na stałe osiadł na lądzie? Mogłem się jedynie domyślać. Za to faktem było to, że czekała mnie godzina oczekiwania w porcie. Usiadłem na drewnianym pomoście, torbę położyłem na kolanach i wyciągnąłem swoje zapiski o Krainie Szeptów. Znałem je już niemal na pamięć, ale teraz chciałem dopisać parę zdań przemyśleń. Wyciągnąłem pióro, zapisałem rozważania, schowałem przedmioty i zerknąłem na swój kieszonkowy zegarek, który dostałem od ojca chrzestnego. Pozłacany i z wygrawerowanymi życzeniami: Dalekich i szczęśliwych podróży. Nigdy się z nim nie rozstawałem. Tak samo jak ze swoją torbą.
Nie miałem, co z sobą zrobić, więc przymknąłem oczy i postanowiłem się trochę zdrzemnąć. Mój sen nie należy do twardych, więc byłem pewien, że przybycie marynarzy mnie obudzi. Z tą myślą zasnąłem. Nie wiem, ile minęło czasu, ale obudziłem się, gdy pomost zatrząsnął się, a razem z nim cały port i zatoka. Zerwałem się na równe nogi, a mój wzrok mimowolnie przeniósł się na statek. Pusty statek, warto zaznaczyć. Nie było tam ani jednego żołnierza czy jakiegokolwiek innego człowieka. Potrząsnąłem głową. Pewnie po prostu opuścili swój posterunek, gdy spałem. Tak sobie wmawiałem, ale nawet mój rozum nieszczególnie wierzył w te słowa.
– Widzę, że statek gotowy – zakrzyknął Seffin, który szedł właśnie w moją stronę. – Mówiłem, że wyruszamy za godzinę? Mówiłem. Więc ruszajmy.
– A gdzie strażnicy? – Podbiegłem do niego. – Dlaczego opuścili posterunek?
– A chciał pan, by nas zatrzymali? – Odwrócił się do mnie, a marynarze mijali nas i wsiadali już na pokład. – Był pan tu przez cały czas. Może mi pan powie, co się wydarzyło?
Zmieszałem się. Nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć.
– Zdrzemnąłem się. – Czułem się jak chłopiec, który coś przeskrobał, i stanął przed obliczem ojca z nadzieją na łaskę.
– Sen to dobra sprawa, ale czasem warto czuwać. Zwłaszcza jeśli chce pan przeżyć przygodę, a nie przespać całą podróż. – Poklepał mnie przyjacielsko po ramieniu, minął i wszedł na statek. – Proszę się pospieszyć, za chwilę wyruszamy.
– Mówiłem, przyzwyczajaj się. – Obok mnie zjawił się Rekan.
– Co się tu wydarzyło? – zapytałem, ale bez nadziei, że mi odpowie.
Wzruszył jedynie ramionami.
– Skąd mam wiedzieć? To ty tu byłeś przez cały czas, a nie my. – Wyszczerzył zęby. – Pamiętaj, że to dopiero początek naszej podróży.
– Byliście kiedyś w Krainie Szeptów? – zapytałem.
Popędził mnie na pokład i już myślałem, że mi nie odpowie, ale wtedy rzekł:
– Pallini… Mogę mówić Pallini?
Zgodziłem się.
– A więc, Pallini, przyzwyczaj się, że o pewne rzeczy lepiej nie pytać. A jeśli chcesz coś wiedzieć, to mniej oczy i uszy szeroko otwarte.
– To nie jest odpowiedź na moje pytanie – zauważyłem. Dlaczego marynarze i byli marynarze tego statku mieli dziwny zwyczaj unikania odpowiedzi?
Klepnął mnie mocno w plecy, aż zrobiłem krok do przodu.
– Może byliśmy, może nie. Nie twoja sprawa. Dla ciebie najważniejsze powinno być to, że teraz tam płyniemy i doprowadzimy cię prosto do celu. Gdy nasz kapitan obierze kurs, nic nie zdoła go zatrzymać. A teraz właź do swojej kajuty i nie zawadzaj na pokładzie. Wypływamy, zanim Erni zorientuje się, że jego strażnicy leżą podchmieleni w gospodzie.
– Czyli opuścili swoje stanowisko – zauważyłem nie bez zadowolenia i poczucia zwycięstwa.
– Tak, ale nadal nie wiesz, jak się tam znaleźli i dlaczego nikogo nie przeraziło to potężne tąpnięcie.
Wybuchnął śmiechem na widok mojej miny i ruszył przez podkład na mostek kapitański, skąd Seffin przyglądał nam się z tajemniczym uśmiechem. Nie wiedziałem, co ukrywa razem ze swoja załogą, ale nie zamierzałem tego tak zostawić. Postanowiłem. Najpierw jednak poszedłem za radą Rekana i ruszyłem przez chwiejący się pokład do swojej kajuty. A śmiechy i żarty załogi odprowadzały mnie pod same drzwi.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.
Interesujące, lekko napisane. Chętnie zajrzę do pozostałych części, jak tylko znajdę chwilę! Lubię takie opowiadania. 🙂
Dziękuję 😉 I zapraszam.
Uwielbiam twoje pióro
Dziękuję <3
Kontynuuj i nie zatrzymuj tej przygody 😉
Zamierzam 😀 Już mam plany na kolejne części
Dodaję do zakładek, z przyjemnością zgłębię tę historię w wolnej chwili.
Świetnie 😀 Dziękuję!
Świetnie napisane, czekam na więcej. 🙂
Dziękuję 😉
Tutaj akcja dopiero się rozkręca.
Zgadza się 😉 To dopiero początek