Z pierwszych dni podróży nie pamiętam za wiele. Mój organizm nie był przyzwyczajony do morskich wypraw. Gdy gdzieś wyruszałem, zwykle decydowałem się na konia lub powóz, a najczęściej na własne stopy – wtedy umykało mi najmniej ciekawych miejsc podczas drogi. Dzięki temu trafiłem raz na stare ruiny dawnej cywilizacji w środku dżungli (prawda, nie podróżowałem wtedy sam, ale z tubylcem, który znał te tereny i przestrzegał mnie przed najmniejszym zagrożeniem, ale i tak się liczy). Często jednak musiałem się spieszyć, by zdążyć na spotkanie, więc koń sprawdzał się tu o wiele lepiej. Ale podróże morskie? Rzadko wsiadałem w ogóle na łódź. Często tylko po to, by przepłynąć przez rzekę. Raz zdecydowałem się na podróż najlepszym promem na całej planecie. Bilet kosztował moją półroczną wypłatę, ale było warto. Sunął po wodzie tak, że nie czułem najlżejszej fali, która obijała się o burtę.
Na Błękitnej Mewie wyglądało to zupełnie inaczej i zastanawiałem się, jak marynarze mogą to znieść. Przecież chwiała się tak, jakby zaraz miała odwrócić się płetwą do góry, a nikt nie zdawał się tym zaniepokojony. Ludzie chodzili, jakby w ogóle się nie kołysał. Raz próbowałem naśladować ich pewny krok, co skończyło się moim spotkaniem z deskami pokładu. Poza tym przez długi czas nie wychodziłem z kajuty lub wychodziłem tylko po to, by wychylić się za burtę – choroba morska mnie nie oszczędzała.
– Tylko uważaj, by nie zabrudzić pokładu – zawołał za mną jeden z marynarzy, a reszta odpowiedziała hukiem śmiechu.
Nie mieli dla mnie cienia litości i musiałem przyzwyczaić się, że to się nie zmieni. Dla nich byłem delikatnym szczurem lądowym, który pierwszy raz wsiadł na pokład statku. Jednak kiedyś słyszałem, że marynarze nie radzą sobie z jazdą konną. Zamierzałem to sprawdzić przy najbliższej okazji, by przekonali się, że jednak warto okazać cień współczucia ludziom lądu.
Gdy w końcu udało mi się zwyciężyć z chorobą i tylko od czasu do czasu ciągnęła mnie do burty, a mój krok stawał się pewniejszy, to więcej czasu zacząłem spędzać na pokładzie, a nie pod nim. Na początku jedynie przeglądałem swoje notatki. Miałem wśród nich kopię współrzędnych, gdzie teoretycznie powinna znajdować się wyspa. Oryginał oddałem kapitanowi, który raz jeden na nie zerknął i podarł na strzępy, po czym wrzucił w morze.
– Nie mogą wpaść w niepowołane ręce – rzekł wtedy.
Nie wiedział tylko, że stworzyłem z pamięci kopię jeszcze tego samego dnia i ukryłem między linijkami tekstu o królowej wyspy. Zastanawiałem się, jaka będzie. Piękna i groźna. Tak opisywały ją legendy, jakie czytałem i słyszałem. Powinienem zatem czuć przed nią lęk, ale wzbudzała we mnie raczej ciekawość. Jak zareaguje na nasze przybycie? Przyjmie nas jako gości czy potraktuje jako swój posiłek? Marynarze nie wyglądali na przestraszonych, ale jednocześnie nie chcieli ze mną rozmawiać o Krainie Szeptów. Rekan też powiedział mi, że powinienem w ogóle cieszyć się, że mnie zabrali, a nie wypłynęli beze mnie. Podobno to kapitan upierał się, że warto mnie zabrać. Że się przydam. Do czego? Wtedy rozmowa się urwała, a marynarz nie zamierzał wracać do tego tematu.
Gdy od częstego czytania nauczyłem się swoich notatek na pamięć, zacząłem przyglądać się pracy marynarzy. Seffin nie kazał swojemu bosmanowi, by rzucił mi wiadro i mopa, więc na początku podróży czułem się zwolniony od pomocy. Poza tym wiedziałem, że więcej bym zaszkodził niż pomógł. Choć studiowałem księgi, które traktowały o życiu na morzu, to niezbyt interesowały mnie te wszystkie hasła i opisy ekwipunku statku. Wolałem się wtedy skupić na samej wyspie, a teraz mogłem to wszystko zobaczyć w praktyce. Marynarze wspinali się po linach, jeden wciąż siedział w bocianim gnieździe, inni myli pokład, Rekan przeważnie trzymał ster, a Seffin po prostu dowodził i przeglądał mapy. Nic z tych prac nie wyglądało na trudne, a dni dłużyły się niemiłosiernie. Dlatego któregoś poranka stwierdziłem, że nie mogę dłużej siedzieć bezczynnie i zaproponowałem swoją pomoc.
Kapitan mnie wyśmiał.
– Panie Casieri, proszę wrócić do swoich ksiąg – zaproponował, ocierając łzy śmiechu. – Dawno się tak nie ubawiłem. Chce pan pomóc na pokładzie? Musiałby pan dołączyć do załogi, a nie mam czasu ani ochoty, by pana szkolić. Moi ludzie też mają ciekawsze rzeczy do roboty niż pilnowanie rekruta.
Jednak nie dałem się tak łatwo pozbyć.
– Na pewno znajdzie się coś, czym mógłbym się zająć.
– Brakuje nam ludzi do szorowania pokładu. Jest pan chętny?
Wiedziałem, że ze mnie kpi i zacząłem poważnie zastanawiać się, dlaczego wybrałem właśnie jego statek.
– Rekanie, co o tym sądzisz? – zwrócił się do marynarza, który pewnie trzymał dłonie na sterze, jakby do tego się urodził.
– Kapitan ma rację, nie plącz się nam pod nogami, to najbardziej nam pomożesz. Nie powinieneś zająć się swoimi księgami?
Ucieszyłem się, że przynajmniej w jego głosie nie było cienia żartu. Przynajmniej jeden członek załogi brał na poważnie moją pracę i misję. Wciąż jednak uważałem, że próbują się mnie pozbyć. Czułem też, że coś przede mną ukrywają i miałem jakieś wewnętrzne przekonanie, że od tego zależy moje życie. Nie chciałem spędzić całej podróży na zastanawianiu się, czy obudzę się kolejnego poranka.
– Dlaczego zgodziliście się na tę wyprawę?
– Bo tylko my znamy wody, na których się znajdziemy. – Głos Seffina był poważniejszy niż zwykle. – Prawie nikt się tu nie zapuszcza. A ci, którzy się odważyli, nigdy nie wrócili. Tylko my możemy wpłynąć w pobliże wyspy.
– Dlaczego? – zapytałem szczerze zaintrygowany.
– Przekona się pan, Casieri, gdy dotrzemy na miejsce. Pod warunkiem, że pan przeżyje – dodał już ze swoim uśmiechem. – A na razie proszę wrócić do ksiąg i nie pałętać się po pokładzie, bo każę pana wyrzucić za burtę.
Trudno było mi wyczytać z jego twarzy, czy groźbę wypowiedział żartem czy nie. Jednak wolałem tego nie sprawdzać, więc zszedłem z mostka kapitańskiego. Przebywałem na statku z marynarzami, których nic nie zdawało się zaskoczyć. Wiedzieli, że płyniemy do Krainy Szeptów, a mimo to nie okazali ani cienia lęku. Do tego to zniknięcie żołnierzy w porcie. Co się wtedy naprawdę wydarzyło?
Gdy już ruszałem do swojej kajuty, obok mnie przebiegł przerażony marynarz. Ledwo zdołałem usunąć mu się z drogi. Wbiegł po schodach do kapitana i zaczął mu coś tłumaczyć. Nastawiłem uszu, ale dotarł do mnie jedynie szum i krzyk Seffina:
– Kto?!
Chwila szeptów, a potem rozkaz:
– Rekan zajmiesz się tym, Błękitna Mewa musi dotrzeć do celu.
– Aye – odrzekł mężczyzna i zaraz zszedł za marynarzem, a ster pewnie przekazał kapitanowi.
Gdy tylko opuścił mostek kapitański, zobaczył, że nie wróciłem do siebie. Pokręcił głową.
– Chcesz się na coś przydać?
Niepewnie przytaknąłem.
– To bierz wiadro i ustaw się z innymi. Treven ci wszystko wyjaśni. – Wskazał na marynarza.
Teraz miałem chwilę, by mu się przyjrzeć. Mniej barczysty niż większość mężczyzn na statku. Z jasną czupryną i grzywką, która opadała na czoło. Wciąż wyglądał na przerażonego, jakby co najmniej wybuchł pożarł lub pojawiło się stado rekinów – pod warunkiem, że rekiny pływały w stadach.
– To ty opłaciłeś podróż – raczej stwierdził niż zapytał Treven, a jego głos jeszcze drżał.
Przytaknąłem, a on zmierzył mnie od stóp do głów.
– Morze to chyba do tej pory widziałeś tylko w książkach – mówił coraz spokoniej.
– Zgadza się – rzekł za mnie Rekan. – Dlatego poinstruuj go dobrze, jak ma trzymać wiadro i co ma robić. I nie pozwól mu zejść pod pokład, zanim nie załatamy dziury.
– Dziury? – zdziwiłem się. – Jakiej dziury?
– Takiej, przez którą woda wlewa się do statku, a my możemy utonąć – powiedział to takim tonem, jakby opowiadał mi, co zjadł na śniadanie.
– Nie powinniśmy się spieszyć? – mimowolnie podniosłem głos.
– Widać, że nie znasz ani naszego statku, ani naszego kapitana. – Treven wyszczerzył zęby. – Zajmę się nim – zwrócił się do Rekana.
– Świetnie – rzucił jedynie i poszedł spokojnym krokiem pod pokład.
Zlustrowałem Trevena. Zaniepokoiło mnie to, że tak szybko wszelki strach go opuścił. Przecież biegł wcześniej tak, jakby za chwilę miał zginąć, a teraz zachowywał się, jakby w ogóle nic się nie działo. Zapytałem go o to, gdy wcisnął mi wiadro, a potem zaprowadził do szeregu, który tworzył się aż do bakburty – a może to była sterburta?
– Bo kapitan wysłał Rekana, by się tym zajął – odrzekł i posłał moje wiadro za najbardziej zaufanym człowiekiem Seffina pod pokład.
– Nie rozumiem – odparłem.
– Jeśli kapitan wysyła Rekana, oznacza, że jest źle, a nie tragicznie – odezwał się marynarz po mojej prawej. Był nieco wyższy ode mnie i miał brązowe, posklejane od potu kudły, a śmierdział tak, jakby od tygodni nie widział balii z wodą. Co mogło być prawdą.
– Wiele to wyjaśniło – mruknąłem i podałem mu wiadro pełne wody, które ostatni mężczyzna wylał za burtę.
– W najgorszym wypadku sam zająłby się tą sprawą. Wtedy miałbyś się czego bać. A jeśli wysyła jednego z nas, to w ogóle nie ma lęku.
– Dziura w statku zalicza się do kategorii źle, ale nie najgorszej – podsumowałem i wykonałem manewr przekazania pustego wiadra i odebrania pełnego.
– Dziura w statku? – zdziwił się marynarz. – A, ta dziura – dodał zaraz, ale już wiedziałem, że coś kręci. – Tak, Rekan ją załata i będzie po problemie.
– Nie ma żadnej dziury?
– To nie do końca tak – włączył się Treven. – Dziura jest, ale…
– Ale co?
Spojrzał ponad moją głową i już wiedziałem, że ktoś za mną stanął. Pytanie tylko, czy to kapitan czy jego zaufany człowiek.
– Ale to nie twoja sprawa, Pallini – rzekł Rekan. – Mówiłem ci już, że o pewne sprawy masz nie pytać, bo od tych ludzi się tego nie dowiesz. Wiąże ich przysięga. Mocna przysięga, której nie mogą złamać. Niech tobie wystarczy, że była dziura, a już jej nie ma.
– Jakim sposobem zająłeś się nią tak szybko? – spytałem, a on zmierzył mnie spojrzeniem, które jasno mówiło mi, że nie odpowie na to pytanie.
– Przyzwyczajaj się, że nie jesteś już na lądzie wśród ludzi, którzy odpowiedzą na każde twoje pytanie. To, Pallini, Błękitna Mewa, która razem z nami widziała niejedno, a nie zamierzamy tym dzielić się z pierwszym lepszym szczurem lądowym, który po wyprawie wysiądzie na ląd i zacznie wszystkim wokół rozpowiadać o tym, co tu widział i słyszał. Uznaj za ogromny akt łaski to, że jesteś tutaj, a nie w wodzie razem z rybami. Mogliśmy to zrobić i zabrać drugą część zapłaty z twoich bagaży, ale kapitan uznaje cię za przydatnego. Poza tym Erni nie ucieszyłby się, gdybyśmy wrócili bez naszego pasażera. Tylko dlatego cię nie wyrzuciliśmy.
Od początku naszej krótkiej znajomości nie widziałem go tak wpienionego, choć nawet nie podniósł głosu i nie zacisnął dłoni w pięści. Mówił spokojnym, ale stanowczym tonem, pod którym niemal ugięły się pode mną kolana.
– Zrozumiałeś?
– Tak – zdołałem tylko tyle z siebie wykrztusić.
– Więc nie zadawaj już pytań. Chcesz coś odkryć, rób to, co robiłeś wcześniej. – Jego głos złagodniał i znów przypominał tego człowieka, którego poznałem w porcie. – Patrz, obserwuj, słuchaj. Od nas nie dowiesz się za wiele.
Wydawało mi się, że chciał mi coś przekazać tymi ostatnimi słowami, ale nie dodał nic więcej.
– Wracaj do kajuty i studiuj księgi. I przyzwyczaj się do życia tutaj.
Odwrócił się i wrócił na mostek kapitański.
Nie od razu wykonałem jego polecenie. Najpierw pomogłem w pozbywaniu się wody, co nie zajęło nam już zbyt wiele czasu. A potem poszedłem do siebie. Czułem na sobie spojrzenie Rekana lub Seffina – a może i obu – które odprowadzało mnie aż do drzwi. Jednak nawet potem wydawało mi się, że przewierca się przez drewno i mnie widzi. Dopiero gdy otworzyłem pierwszą z brzegu księgę o mitycznych krainach, uczucie zniknęło, a we mnie pozostało mnóstwo pytań.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.
Czekam na kolejne części! Mam nadzieję, że się pojawią? 🙂
Jasne 😀 Już myślę nad tym, co się tam dalej wydarzyło
Jak ktoś nieprzyzwyczajony do wody to różnie to bywa 🙂
Świetnie się czytało 🙂
Dziękuję 😉
Czy z takim darem pisania można się urodzić? Zawsze czytając Twoje teksty widzę w nich pewną prostotę (w dobrym znaczeniu) jaką gładko można przyswoić.
Dziękuję 😉 Pewnie można, ale moim zdaniem jest to też kwestia pracy nad warsztatem, co trwa czasami latami, a czasami tygodnie.
Fajnie się czytało ,jednak osobiście nie wybrała bym się w taką morską podróż 😉
Dziękuję 😉 Takie wyprawy nie są dla każdego
Przyjemnie się czyta. Podziwiam ludzi, którzy wybierają się w takie morskie podróże, ja nie miałabym chyba tyle odwagi
Dziękuję 😉 Każda podróż wymaga odwagi i tego pierwszego kroku
Ja boję się wody i nie wybrałabym się w taką podróż.
Na lądzie też można przeżyć wiele przygód 😉