Historię zwykle piszą zwycięscy, ci, którzy zdołali pokonać wszystkie przeszkody na swojej drodze. Bez względu na to, czy są dobrzy ci źli. Choć powiadają, że wcześniej czy później ci dobrzy wygrają, ale nawet oni przez pewien czas oddają pióro swoim przeciwnikom.
Nie zawsze jednak pamięta się o narzędziach, tych, którzy mieli do odegrania jedynie pewną rolę, jak złapanie każdego zdrajcy, jaki znalazł się w mieście. A Selantia znała się na tym jak mało kto. Zdradę umiała wyczuć na milę. Potem wystarczyło iść krok w krok za ofiarą, obezwładnić i przyprowadzić przed oblicze dowódcy, którzy zbierał wszystkie pochwały i nagrody z rąk króla. Ona – tak samo jak inni z jej ludu – była tylko narzędziem, czasem traktowanym na równi z psem, który przypałętał się akurat do obozu. Jednak nie traciła nadziei, że któregoś dnia sam Król Nocy doceni jej wysiłki, a historia ją zapamięta.
Spojrzała na swoje odbicie w misie z wodą. Całą jej twarz pokrywało pierze, jej oczy były ogromne i czarne jak u łani, a na czubku głowy wyrastała para brązowych uszu. Zamknęła powieki. Nie wiedziała nawet, od jak dawna tak wyglądała i która przemiana dodała te elementy. Już lata temu przyzwyczaiła się, że nie zmieni swojej postaci bez konsekwencji.
Słyszała opowieści, że to przez przodków otrzymała ten dar i przekleństwo w jednym. Dar, bo mogła przemienić się w dowolne zwierzę. Mogła stać się ptakiem i latać nocą nad miastami, polami. Mogła przemienić się w mysz, skryć w kącie i podsłuchać tajną rozmowę. Mogła też przybrać postać drapieżnika i zaatakować tego, kto ją frustrował od miesięcy. Ale był drugi koniec kija. Przekleństwo. Każda przemiana pozostawiała po sobie ślad. Po nocnym locie obudziła się z pierzem, postać myszy pozostawiła sierść, a drapieżnika – wilcze łapy zamiast stóp, których nie było widać w dopasowanych trzewikach.
Jednak dawniej robiła to dla siebie. Własnej przyjemności, zemsty, pragnienia przygody. Ale od miesięcy każda jej zmiana miała znaczenie dla kogoś innego, kto pragnął, by wypełniała wszystkie jego polecenia.
Otworzyła oczy i sięgnęła po chustę, która zakrywała jej odmienność. Naciągnęła bardziej rękawy, by zakrywały szarą sierść. Do ręki wzięła pleciony koszyk i wyszła z domu na ulicę. Pył drogi od razu przywarł do rąbka jej sukni, ale nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Szła bezwiednie, gdy jej myśli wracały do wspomnień.
Przypomniała sobie, gdy zjawili się w drzwiach jej rodzinnego domu. Miała wtedy z osiem, może dziewięć wiosen. Nie chciała słyszeć, tego co mówili do jej rodziców. Że musi pójść z nimi, że kraj jej potrzebuje, że nigdy więcej nie wróci. Zwłaszcza tego ostatniego pragnęła nigdy nie usłyszeć.
Było ich dwóch. Dwóch normalnych ludzi bez pierza, sierści i kopyt. Byli tym, o czym marzyła przez całe swoje dalsze życie, a do czego nigdy już nie miała wrócić. Od pierwszej swojej przemiany nosiła kolejne niezbywalne piętna, które przekreślały jej szanse na zwyczajność. Minęły wiosny, zanim się z nimi oswoiła.
Skręciła za róg, a do jej głowy napłynęło kolejne wspomnienie.
Mężczyźni zabrali ją z domu i wrzucili do wozu, w którym przebywały inne dzieci. Każde z nich wyglądało podobnie jak ona. Komuś nawet wyrosły podłużne kły, które nie mieściły się w ustach, a ręka jednej dziewczyny przypominała płetwę ryby. Nie wiedzieli, że ruszają do swojego najgorszego koszmaru. Na zamek Króla Nocy. Kiedyś usłyszała to określenie i w myślach tak nazywała władcę, ale nigdy nie odważyła się tego powiedzieć głośno – tego tytułu używali jedynie jego przeciwnicy, a to był jej mały bunt przeciw niemu.
Na zamku spędzili parę wiosen. Pod okiem dorosłych żołnierzy uczyli się walki, skrybowie przekazywali im wiedzę na temat pisma, by mogli tworzyć raporty. Pojawiało się wielu nauczycieli. Maniery, waleczność, geografia, podstawy języków. Po prostu wszystko, co mogło przydać się szpiegom. Tego pragnął Król Nocy. Szpiegów, którzy nie rzucą się w oczy, którzy mogą przeniknąć wszędzie i znaleźć każdego zdrajcę, zanim ten znajdzie ich. Skłamałaby, mówiąc, że nie spodobało jej się takie życie, ale często tęskniła za domem, rodziną i pragnęła do nich wrócić – jeśli jeszcze żyli.
W końcu dotarła na targ i zaczęła przeglądać, co oferują sprzedawcy. Nie skupiała się na tym, co mówią. Zawsze to samo, choć ubrane w inne słowa: Moje jest lepsze niż tego drugiego. Bez względu na to, co oferowali. Owoce, mięso, biżuterię. Zawsze mówili to samo.
– Czego dziś potrzebujesz? – usłyszała znajomy głos.
Zwykle zwracała się tylko do jednego handlarza, który nie podwyższał dla niej cen, bo była inna, i współpracowała z żołnierzami Onyksa. Był milszy i bardziej uczciwy od pozostałych, bo nie różnił się do niej, ale z większą łatwością ukrywał skutki przemian. Sierść pokrywała tylko jego klatkę piersiową, więc nie była widoczna spod koszuli. Kapelusz na głowie zakrywał dodatkową parę uszu, a pazury piłował tak, by przypominały ludzkie paznokcie. Zawsze mu tego zazdrościła.
– To, co zwykle, Renau – rzekła i podała mu kosz. – Wszystko, co nadaje się jeszcze do jedzenia.
– Dawno nikogo nie złapałaś – wywnioskował i zabrał się za napełnianie kosza owocami i warzywami, których mieszczanie nie chcieliby już kupić. – Może przekażę dowódcy, że o pustym żołądku, to złapiesz co najwyżej schorowaną mysz na obiad – dodał szeptem.
– Poradzę sobie – prychnęła Selantia. – Dodaj też kilka rzep. Ugotuję z nich zupę.
– Dla mnie? – udał zaskoczonego.
– Chciałbyś – mruknęła, po czym uśmiechnęła się nieznacznie. Tylko Renau potrafił sprawić, że czuła się normalnie.
– Proszę. – Oddał jej kosz.
– Ile płacę? – Już sięgała do sakiewki, ale ją powstrzymał.
– Dzisiaj nic. Za te pieniądze kup sobie jakiś smakołyk na innym straganie. Wskażę ci, gdzie znajdziesz najświeższe mięso, a handlarz jest mi winien przysługę, więc zapłacisz mniej.
– Powinnam zapłacić – zauważyła.
– I zapłacisz, ale nie mnie. – Uśmiechnął się.
Westchnęła. Nawet sama przed sobą nie potrafiła przyznać, jak bardzo taka oferta jej odpowiadała. Nie wiedziała, czy było ją w ogóle stać, by opłacić te zakupy.
Renau powiedział jej, gdzie powinna się udać. Skinęła głową i poszła za jego wskazówkami, ale wtem jej uszy wychwyciły podejrzany szept. Nigdy nie zrozumiała dlaczego, ale potrafiła nawet w największym gwarze usłyszeć to, co się jej wydawało podejrzane. Odwróciła się w stronę najbliższego straganu i udała, że jest zainteresowana przyprawami, od których kręciło się jej w nosie. Wyczulone zmysły nigdy nie były czymś, co uwielbiała. Jednak pomagały jej często w wypełnianiu zadania.
Nawet nie słuchała sprzedawcy, ale przeglądała poszczególne przyprawy, gdy jej uszy próbowały zrozumieć, skąd dochodzi szept, zanim rozmówcy skończą mówić. Jednak chustka na głowie nie ułatwiała tego zadania.
– Kupuje pani czy nie? – zniecierpliwił się w końcu sprzedawca.
– Muszę to jeszcze przemyśleć. Co to jest? – Wskazała na pierwsza z brzegu przyprawę.
– Periep, zaostrza smak potraw.
Znała dobrze tę przyprawę i wiedziała, że przydaje się nie tylko w kuchni. Coś takiego mogło się okazać pomocne w konfrontacji z przeciwnikiem.
– Wezmę ją. – Prędko wzięła się za targowanie, dzięki czemu zbiła cenę o połowę i zabrała niewielką sakiewkę przyprawy ze sobą, po czym podążyła za głosami, które zaczęły się od niej oddalać.
Co jakiś czas się zatrzymywała, zaglądała na stragany i udawała, że zastanawia się nad kupnem, a potem ruszała dalej. Byle tylko nie wzbudzić podejrzeń. Szła, aż ujrzała rozmówców i zaczęła słyszeć ich rozmowę. Znów stanęła przy straganie, a spory tłum sprawił, że nie musiała nawet udawać zainteresowania produktami. Patrzyła na nie, ale skupiała się głównie na rozmowie prowadzonej niedaleko.
– Jutro zabiorę cię do obozu, poznasz pozostałych – mówił jeden z mężczyzn. Jego głos brzmiał mocno i pewnie, w przeciwieństwie do drugiego, zlęknionego.
– Pamiętam. Karczma, rano. Wychodzimy, gdy otworzą bramy.
– Ale nie pierwsi. Poczekamy z godzinkę, aż strażnicy się znudzą i wtedy ruszymy. Do zobaczenia.
Nie doczekasz rana, przysięgła mu w myślach Selantia.
Odeszła od straganu, a jej wzrok padł na dwóch mężczyzn stojących na uboczu. Od razu rozpoznała, który werbował nowego żołnierza – pewność siebie i odwaga po prostu biły z jego postawy. Drugim nie zamierzała się teraz przejmować. Jeśli zobaczy, że tamten nie przyszedł, będzie skory do współpracy z żołnierzami. Może nawet zdradzi, gdzie znajdą obóz? A za to dowódca z pewnością ją sowicie wynagrodzi.
Ruszyła za mężczyzną, który szedł w stronę karczmy. Nie chciała, by wszedł do środka. Musiała zadbać o to, by został na zewnątrz. W gospodzie czuła się osaczona. Nie lubiła takich przestrzeni, bo przypominały o zamku, bolesnych treningach i karach za najdrobniejszy błąd. Skrzywiła się, ale zaraz znów uśmiechnęła się pogodnie i sięgnęła po periep.
– Przepraszam, pana – zawołała, gdy stał już przy karczmie. Starała się, by jej głoś brzmiał rozpaczliwie i desperacko.
– O co chodzi, droga pani? – zapytał i skłonił głowę.
Pochyliła własną, by nie zauważył pierza.
– Czy mógłby mi pan pomóc? Mój syn… gdzieś zniknął. Szukam go wszędzie i nie mogę znaleźć. Ma zaledwie kilka lat i boję się, że coś mogło mu się stać. – Syna nigdy nie było w jej życiu i, jeśli zależałoby to od Króla Nocy, nigdy nie miało już być.
– Bardzo chętnie, jestem świetnym tropicielem. Gdzie ostatnio pani go widziała?
– Zaprowadzę pana.
Prowadziła go przez plątaninę uliczek, by znaleźć dogodne miejsce, by go ogłuszyć. W końcu oddalili się od wszystkich ludzi i znaleźli w cichym zaułku między warsztatem rzeźnika, a kowalem.
– Ostatnio kręcił się przy mięsie. Prosiłam, by kupił świeże na obiad – zaczęła zmartwionym tonem, a w dłoni ściskała czarny proszek. – Może poszedł dalej tą drogą.
– W takim razie go poszukajmy – rzekł, a wtedy wypadła na niego gryząca chmura. Kaszlał i machał ręką, by odpędzić ją od siebie, a wtedy został ogłuszony przez uderzenie w skroń.
– Dziękuję, teraz już sobie poradzę – mruknęła z satysfakcją.
Rzadko kiedy nie udawało jej się polowanie. Gdyby była mężczyzną, każdy od razu zwietrzyłby podstęp. Ale jako kobieta wzbudzała zaufanie. Zwłaszcza gdy okazywała swoją troskę o własne dziecko. Kto nie pomoże takiej osobie?
To teraz pora pójść po złoto, a potem po porządny kawał mięsa. Dziś zjem prawdziwą ucztę, a jutro zajmiemy się tym zlęknionym. Da się łatwo przekonać, po czyjej stronie powinien stanąć, skoro jego towarzysz wystawił go do wiatru.
Uśmiechnęła się i jeszcze raz spojrzała zwycięsko na żołnierza Księcia. Powinien lepiej dobierać sobie ludzi, jeśli nie chciał ich wszystkich stracić. Skoro jednak nie potrafił, to ona chętnie z tego skorzysta i przekaże jeszcze kilku swojemu dowódcy. Najważniejsze, by dał jej zapłatę. Inaczej nie wskaże mu miejsca, gdzie ukryła jeńca. A miała przecież takie kryjówki, w których jej więźniowie byli całkowicie bezpieczni i nikt poza nią nie mógł ich znaleźć. Z tą myślą ruszyła na spotkanie z przywódcą.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.
Nie mam pojęcia, skąd bierzesz pomysły, ale to jest świetne! 🙂
Dziękuję <3 O inspiracjach też niedawno pisałam 😉
Bardzo wciągające! Pięknie, pisz dalej 🙂
Dziękuję 😉
Masz bardzo plastyczny styl pisania, który rozbudza wyobrażnię. Podoba mi się
Dziękuję <3
O takich ludziach – nieludziach nigdy nie słyszałam. Ciekawy pomysł.
Dziękuję 😉 Więcej o nich znajdziesz w książce
Jk zwykle inspirująco, czekam na więcej. 🙂
Dziękuję 😉
Bardzo przyjemnie się czyta Twoją twórczość!
Dziękuję 😉
Coś zgubiłam wątek, chyba będę musiał nadrobić wcześniejsze wpisy. Kobiety często wzbudzają zaufanie zwłaszcza kiedy opiekuje się dzieckiem.
To jest pierwsze opowiadanie o Selantii 🙂 Może przy kolejnych coś się rozjaśni 😉
Masz bardzo fajne i lekkie pióro, dzięki temu przyjemnie się czyta.
Dziękuję 😀
Bardzo pięknie napisane. Taka wyobraźnia to skarb👍
Dziękuję 😀
Wspaniale się czyta, tak lekko i przyjemnie. Podziwiam za wyobraźnie
Dziękuję 😉
Kolejnr fajny tekst, aby tak dalej.
Dziękuje 🙂
Muszę powiedzieć, że zaglądam tu już od jakiegoś czasu i z coraz większą przyjemnością czytam Twoje teksty, rozwijasz się literacko, przyjemnie na to patrzeć.
Dziękuję 😉
Bardzo lubię motyw likantropii w powieściach, chętnie przeczytam o kolejnych przygodach Selantii 🙂
Dziękuję 🙂 Tylko to nie jest likantropia, ale bardziej zmiennokształtność zwierzęca.