Wacław
Myśli płoche,
Szał młodości — chęć pustoty —
Jednym słowem, coś bez celu
Jak to każde głupstwo prawie.
Zemsta, Aleksander Fredro
AKT II
Scena V
Prawymi drzwiami weszła Podstolina.
— Gdzie interesant? I o co prosi? — zapytała.
— Tu jest ten natręt. — Wacław ukłonił się nisko.
— Ty, młodzieńcze?
— Może nie powinienem tak śmiało podnosić wzroku… — Wyprostował się i ujrzał znajomą osobę. — Ha!
— Co ja widzę?!
Oboje zamilkli na chwilę.
— Anna — wykrzyknął syn Rejenta.
— Wacław!
— Naprawdę nie wiem… — zaczął zmieszany.
— Co za spotkanie?
— To ty jesteś Podstoliną?
— Nie wiedziałeś?
— Jeszcze godzinę temu…
Nie tego się spodziewałem — pomyślał.
— Nie wiedziałeś — kontynuowała Podstolina — że mój trzeci mąż, podstoli Czepiersiński poślubił mnie na wiosnę, a już jesienią, niech Bóg czuwa nad jego duszą, odszedł z tego świata?
— Tak, tak, coś sobie przypominam.
— Skonał na moim łonie.
— Skonał? Tak, tak, z pewnością — rzekł roztargniony.
— Płakałam po nim rzewnie. To było bolesne przeżycie, ale smutek utonął z czasem.
— Pan Podstoli też utonął… — rzekł bez zastanowienia.
— Kto tak mówi?
— Nie mówi? To dobrze. A ja już muszę iść.
Chciał odejść, ale Podstolina go zatrzymała.
— Co ty myślisz? O czym ty mówisz? Oszalałeś — mówiła kobieta.
— Możliwe.
— To ja cię zwiążę i zamknę, mój drogi książę — powiedziała do niego czule.
— Nie powtarzaj tego słowa. Patrz, jak płonę wstydem za studenckie winy. Nie zachowam ani tytułu, ani imienia, bo te były…
— Co?
— Zmyślone.
— Wszystkie?
— Co do joty.
— Nie jesteś księciem?
— Nie.
— To dlaczego go udawałeś?
— Przez młodość, jej szaleństwo, chęć do figlów, po prostu bez większego celu. Tak to bywa z głupstwami.
— A twoja miłość do mnie?
— No to siedzę w wilczym dole — mruknął do siebie.
— Jak powinnam rozumieć twój rumieniec? Czekałam na ciebie i szukałam w całej Litwie, ale nikt nie wiedział — bo i wiedzieć nie mógł — o księciu Radosławie.
— Byłem… młody…
— Byłem młody — powtórzyła ironicznie. — Ale znałeś się na swojej sztuce.
— Nic o tym nie wiem.
— Mam dowody.
— Jakie?
— Twoją zdradę.
— Możliwe, że się zmieniłem, ale trudno być stałym w miłości. Jednak, jeśli chodzi o karcenie, to czy jest to godne zmiennej Anny? Nie szukałaś mnie daleko ani nie czekałaś zbyt długo. Ledwo pożegnałaś Podstolego, już znalazłaś sobie Cześnika. A gdy on zniknie, zjawi się kto inny na jego miejsce. Nie robię ci wyrzutów. Tak, tak, niech ci Bóg błogosławi. Ale to, co tobie wolno robić, niech może robić każdy. Gdy moje uczucia się zmieniły, po prostu brałem z ciebie przykład. Zatem albo oboje zdradziliśmy, albo w ogóle nie ma żadnej zdrady.
— Jestem wdową, mój Wacławie.
— A ja prawie żonaty.
— Kim ty jesteś?
— Wacław Milczek.
— Syn Rejenta?! Tutaj? W tym domu?
— Zabłąkany.
— Jestem cała w nerwach. Przed oczami robi mi się ciemno, serce coraz głośniej bije. Jeśli Cześnik cię tu zobaczy… Jeśli uzna cię za rywala…
— Nie uzna.
— Nie zaprzeczaj temu na próżno. Przecież chciałeś, bym do ciebie przyszła. Czego żądasz?
— Niech zginę, jeśli sam wiem. Bywaj zdrowa.
Podstolina go zatrzymała, gdy już zamierzał wyjść.
— Stój, nie odchodź.
Ach, Papkinie, wziąłeś mnie w niewolę — pomyślał Wacław.
— Tylko ciebie kochałam — powiedziała Podstolina. — Wolę ciebie niż sto książąt. Chodź po kryjomu do moich komnat. Tam będziesz bezpieczny, mój luby.
Scena VI
Przez prawe drzwi weszła Klara.
— Ach! — westchnął boleśnie Wacław, gdy tylko ją zobaczył.
— I co? — zapytała wesoło dziewczyna.
— To jest… — zaczęła Podstolina, ale wtrącił się syn Rejenta.
— Nic nie ma…
— Czego żąda? — spytała Klara Podstolinę.
Jak to wytłumaczyć? — zastanawiała się Anna.
Jest dobrze, trzyma już jego stronę — pomyślała Klara, a głośno dodała:
— Nie powinnam wiedzieć?
— Dlaczego? — wykrzyknął Wacław.
— Interes jegomościa jest wielkiej wagi i trzeba tę sprawę dobrze przemyśleć — powiedziała Podstolina. — Proszę zatem, nie mów nikomu, że wiesz o jego obecności w domu. Potem wszystko wyjaśnię.
— Ja już pójdę — szepnął do Anny.
— A ja cię nie puszczę — odszepnęła, a głośno powiedziała: — Pańska sprawa jest bardzo zawiła, proszę pójść ze mną. Muszę najpierw przejrzeć dokumenty. A Klara niech pamięta, by nikomu nic nie mówić.
— Nikt się nie dowie — przyrzekła dziewczyna.
— Bo może nam to bardzo zaszkodzić. Potem wszystko wyjaśnię. — Kiwnęła na Wacława, a ten ruszył za nią przez prawe drzwi ze spuszczona głową.
— Co może być śmielszego — mówiła Klara po ich wyjściu — gdy ten, kto jest zwodzony sam chce kogoś zwodzić. Wacław zdawał się prosić o jej obronę. Ledwie powstrzymałam się od śmiechu. Ale, hola, hola, panno. Nie możesz jeszcze triumfować. Choć zaczęło się dobrze, to sprawa nie jest wygrana.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.
Twoja wersja Fredry zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu 🙂
Dziękuję 😉
Dobrze, że przypominasz nam te piękne dzieła. Pamiętam, że lubiłam czytać tego typu książki. Hmmmm ….. natchnęłaś mnie. Może powinnam do tego wrócić.
Warto wrócić 🙂 Też lubię czasami sięgnąć po klasykę
Jakoś tak łatwiej się czyta niż oryginał. Miło powracać do tych wspaniałych powieści. Teraz na rynku jest tyle książek, nowych wydań, a warto przeczytać nasze polskie klasyki.
To prawda 😉 Zwłaszcza że nie zawsze nowe znaczy lepsze
Bardzo mi się podoba. Aż doczytałam do konca z zaciekawieniem.
Dziękuję 😉
A ja myślałam, ze to prawdziwa wersja 😀😀😀
W kilku miejscach tekst brzmi tak samo, ale w innych musiałam go trochę zmienić, by był bardziej zrozumiały i przystępny 🙂
Kiedyś nie doceniałem tego dzieła. Po 10 latach widzę, że to czyste złoto.
Jest to ciekawy tekst 😉
Taką wersja bardzo mi się spodobała 🙂
Dziękuję 😀
Czyta się jak zwykle przyjemnie, chociaż ja się specjalnie nie odnajduję we Fredrze.
Dziękuję 😉 Nie dziwię się, to specyficzny tekst 😉