Jeśli ktoś kiedyś przeczyta te zapiski i będzie zastanawiał się, co takiego piłem na statku, że widziałem takie rzeczy, niech sam wejdzie na pokład Błękitnej Mewy i przekona się o tym na własnej skórze. Tego… tego nie da się czasami opisać słowami. Od wydarzeń z bransellenem miało miejsce jeszcze parę sytuacji, o których nie wiem, czy powinienem w ogóle wspominać. To wszystko przechodzi ludzkie pojęcie. Chyba już rozumiem, dlaczego Erni próbował mnie odwieźć od tej wyprawy. Gdybym wiedział, że tak to będzie wyglądać, to wziąłbym nogi za pas i nie przejmowałbym się nawet pieniędzmi, które dałem już Seffinowi. Żałuję, że jesteśmy tak daleko od najbliższego portu, bo chętnie bym wysiadł gdziekolwiek…
Przez cały tydzień od wydarzeń ze strażnikiem statku prawie nie wychodziłem z kajuty. Treven przynosił mi posiłki – zostawiał je pod drzwiami i odchodził, a potem wracał po naczynia. Nie wiem, kto zlecił mu to zadanie, ale marynarz się nie sprzeciwiał. Każdego dnia dzielnie przychodził i wykonywał, co do niego należało.
Wyszedłem dwa razy w ciągu tych dni. Zawsze przed świtem, gdy na pokładzie było zaledwie kilku marynarzy, a reszta jeszcze spokojnie spała. Pierwszy raz dwa dni po zobaczeniu bransellena. Opuściłem kajutę, wyszedłem na pokład i z lękiem podszedłem do burty, by spojrzeć na morze. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Ale chyba chciałem się przekonać, że tego stwora naprawdę nie ma. A może właśnie pragnąłem go ujrzeć? W każdym razie nie pokazał się, a ja ze spokojnym sercem wróciłem do siebie. Nikt mnie nawet nie zagadnął.
Drugi raz miał miejsce kolejnego dnia. Zrobiłem to samo, co poprzednio, ale, gdy już miałem wracać do siebie, na mojej drodze wyrósł Treven.
– W końcu widzimy cię na pokładzie. Już myślałem, że zamierzasz tam przezimować. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Chciałem tylko się przewietrzyć – mruknąłem, wyminąłem go czym prędzej i zatrzasnąłem drzwi kajuty.
I tak spędziłem kolejne dni, przegrzebując swoje książki, notatki, zapisując wszystko, co się tylko dało. A zwłaszcza każdą anomalię, jaka rzuciła mi się w oczy. Jednak po opisaniu strażnika statku, krakenopodobnengo cosia, który zaglądał przez bulaj do mojej kajuty, i dziwnych hałasów na pokładzie – przypominały mi warczenie wilków, a na statku nie było nawet psa – uznałem, że pora przerwać te badania. Odłożyłem notes na bok i wziąłem głęboki oddech.
Z każdym dniem rozumiałem coraz mniej, co jedynie mnie frustrowało i sprawiało, że czułem się gorzej. Miałem ochotę rwać sobie włosy z głowy lub wskoczyć do wody z nadzieją, że tak zakończy się ta przygoda. Wariowałem od siedzenia w samotności i od tego wszystkiego, co działo się wokół. Pragnąłem normalności.
Oparłem łokcie o kolana i schowałem twarz w dłoniach. Próbowałem się uspokoić, gdy ktoś zapukał do moich drzwi. Albo raczej omal nie wywalił ich z zawiasów.
– Pallini, nie możesz spędzić całej podróży w kajucie – zza drzwi odezwał się Rekan.
Jęknąłem. Tylko jego tu potrzebowałem.
– Przeglądam notatki – krzyknąłem do niego.
– Z tego, co mi wiadomo, znasz je już na pamięć. Seffin chce z tobą pogadać. Jeśli nie zjawisz się w ciągu kwadransa na mostku, to każę wyważyć drzwi i cię tam zaprowadzić.
Poznałem go wystarczająco, by wiedzieć, że nie rzuca słów na wiatr. Niechętnie podniosłem się z łóżka i przejechałem palcami po włosach. Nie miałem najmniejszej ochoty zjawiać się przed kapitanem, ale nie mogłem też zignorować tego polecenia. Poprawiłem ubranie, włożyłem koszulę do spodni i wyszedłem. Na korytarzu czekał na mnie Rekan. Tak, jak się mogłem spodziewać.
– Kapitan mnie wzywa? – prychnąłem.
– Też, ale to może poczekać. Najpierw czeka cię mniej przyjemna rozmowa. – Skrzyżował ręce na piersi. – Czego oczekiwałeś, gdy wsiadałeś na nasz statek?
– Że zabierzecie mnie do Krainy Szeptów – odparłem mrukliwie.
– Nie wydaje mi się. Ale załóżmy, że tak jest. – Oparł się o ścianę. – W takim razie czemu nie skupisz się tylko na niej? Dlaczego tak bardzo interesuje cię, jak zniknęli ze statku strażnicy i o co dokładnie chodziło z dziurą w kadłubie? Wiesz, mieliśmy na pokładzie niejednego człowieka, który pragnął przygód, ale chętnie zamykał się na wszystko, co działo się na łajbie. Ale ty nie. Przestraszyłeś się bransellena, a potem dwukrotnie próbowałeś go ujrzeć.
Nawet nie łudziłem się, że nikt mnie wtedy nie widział.
– Chcesz przeżyć przygodę, Pallini. Dlatego szukasz tej wyspy. Ale nie wiesz, że to, co widziałeś u nas to nic w porównaniu z tym, czego możesz się tam spodziewać. Nasz strażnik jest miłym szczeniaczkiem w porównaniu z tym, co znajdziesz tam.
– O czym mówisz? – spytałem. – Czytałem przecież o tej krainie i wiem, czego się spodziewać.
– Tak uważasz? A czytałeś w swoich mądrych książkach o wilczurach królowej?
– Było coś o psach…
– Nie o psach – przerwał mi. – Wilczurach. Stworzeniach podobnych do wilków wielkości małego konia, których też tam nie brakuje. Taka bestia rozumie królową bez słów. Jeśli zawalisz, powiesz coś nie tak lub wykonasz niestosowny gest, bo nie będziesz wiedział, co oznacza na wyspie, nawet nie zauważysz, gdy skończysz jako posiłek bestii.
– Bardzo śmieszne – prychnąłem, choć czułem, jak dłonie zaczynają mi się pocić. Po tym, co widziałem na statku, trudno było mi nie uwierzyć w jego słowa.
– Zobaczymy, kto się będzie śmiać na wyspie. My dostaniemy swoją zapłatę, ty… może ktoś wspomni o twojej wyprawie w książkach. Dodamy od siebie parę słów, że zginąłeś chwalebnie na morzu.
– Skłamiecie?!
– A kto uwierzy, że pożarł cię wilczur. Ludzie wolą czasem okrojoną prawdę, którą są w stanie zrozumieć.
Potrząsnąłem głową i próbowałem zrozumieć tę rozmowę. Czy Rekan właśnie proponował, że przygotuje mnie na spotkanie z wyspą? Czy chciał mi pomóc? Czy może tylko mi się wydawało i to znów jeden z marynarskich żartów? Zlustrowałem go, ale nic w jego postawie nie wskazywało na to, że dopisuje mu teraz humor.
– Czego teraz oczekujesz? – spytał.
Musiałem się chwilę zastanowić nad tym pytaniem, bo wydawało mi się, że drugi raz go już nie usłyszę. Po tej krótkiej rozmowie doszedłem do wniosku, że chyba moje oczekiwania powinny się nieco zmienić, jeśli pragnę wrócić z tej wyprawy cały i zdrowy.
– Że przygotujecie mnie do tego, co mnie czeka na wyspie – powiedziałem.
– Dobra odpowiedź. – Rekan w końcu się uśmiechnął. – Czasu mamy coraz mniej, a przed tobą sporo pracy, więc się nie obijaj. Już od pierwszej chwili wydawało mi się, że nie jesteś byle badaczem, jakich wielu mieliśmy na statku. Każdy wolał zaszywać się w swoich książkach i nie słuchał przestróg i rad. Widzę, że z tobą będzie inaczej. Seffin ma nosa do ludzi. Czyli może nam się w końcu uda…
– Co się uda? – spytałem, gdy urwał.
– Nie teraz. O tym opowiem ci innym razem. Na razie ruszaj do kapitana i staw się wieczorem na mostku. Poznasz lepiej naszego strażnika. Jest mi posłuszny, więc nic ci nie grozi. Pod warunkiem, że nie wpadniesz do wody. Wtedy może potraktować cię jako posiłek, jeśli będzie głodny. Dlatego postaraj się nie wypaść za burtę.
Trudno było odgadnąć, na ile żartuje, na ile mówi poważnie. Dlatego postanowiłem wziąć sobie radę do serca, a potem ruszyłem do kapitana. Okazało się, że jego sprawa nie jest tak ważna i dotyczyła dodatkowych wydatków, o których wcześniej nie było mowy.
– Jeśli chcesz przetrwać na wyspie, to zapomnij, że wrócisz choćby ze złamanym miedziakiem.
Nie wyjaśnił nic więcej, więc po raz kolejny musiałem pogodzić się z niewiedzą i przystać na jego warunki. Wieczorem, gdy przybyłem na mostek, Rekan już stał przy sterze. Kiedy opowiedziałem mu o sytuacji z Seffinem, jedynie rzekł:
– Pieniądze przydadzą się wiele razy podczas podróży, a szczególnie na wyspie, co pewnie cię zaskoczy. Jednak tubylcy polubili taki handel, choć liczą trochę inaczej niż my. Dla nich srebrna moneta jest najcenniejsza, za nią jest miedziak, a w końcu złoto. Choć rzadko go od nas chcą. Dla nich to przeklęty przedmiot, bo przemienia ludzi w bezrozumne bestie, które pragną wszystkiego, co świeci.
– Czyli byliście na wyspie – stwierdziłem i oparłem się o burtę.
– I to nie raz. Niektórzy z nas znają ja jak własną kieszeń. Zwłaszcza Seffin.
– Skąd w ogóle pochodzi? To imię nie pasuje mi do żadnego kraju, jaki znam.
– Dziś masz poznać lepiej bransellena, a nie roztrząsać historię naszego kapitana. Poza tym możesz go o to sam zapytać. Wszystko chętnie ci opowie.
Nie wątpiłem, ale pewnie na początek uraczy mnie swoim ciętym humorem, a na to nie miałem ochoty.
– Przygotuj się – rzekł Rekan i gwizdnął jak przed tygodniem.
Nie trzeba było długo czekać na przybycie strażnika. Tym razem mnie nie przerażał, ale nawet zachwycił. Blask gwiazd odbijał się w jego łuskach. Podniósł wysoko łeb i wydał z siebie ten sam dziwaczny ryk, co ostatnio.
– Nie wychylaj się i nie odchodź od burty – polecił mi Rekan.
Wezwał też innego marynarza, który zastąpił go przy sterze, a sam stanął przy mnie.
– Nazwaliśmy go Bielanem, bo im dłużej się na niego patrzy, tym bielszy się wydaje – wyjaśnił mi i gwizdnął, a bransellen podpłynął bliżej statku.
– Nie zatopi nas? – przestraszyłem się.
– Nie tym razem. Wie, że nie powinien się zbytnio zbliżać.
Tak też się stało. Bielan zatrzymał się niedaleko, ale odległość była wystarczająca, by nie uszkodził naszej łajby. Rekan miał też rację w innej sprawie. Im dłużej patrzyłem na strażnika, tym bardziej jaśniał mi przed oczami.
– Jak to się dzieje? – spytałem.
– Nawet Seffin tego nie wie, a zna branselleny dłużej ode mnie. Po prostu tak mają. Niektórzy powiadają, że to od gwiazd. Zabierają ich blask i same nim świecą. Może kryje się w tym ziarno prawdy.
Patrzyłem jak zauroczony na stworzenie, które z podobnym zainteresowaniem patrzyło na nas. Ciekawe, za kogo nas uważało?
Bielan zaryczał i schronił się w wodzie. Nie uznałbym tego za nic nadzwyczajnego, gdyby Rekan nie wrócił zaraz do steru i nie zmienił nagle kursu. Zaczął też rzucać rozkazy i polecić obudzić innych marynarzy, by też zabrali się do pracy.
– Co się dzieje? – Odwróciłem się do niego.
– Mamy towarzystwo, które nie powinno nigdy odkryć, gdzie znajduje się wyspa.
– Przecież jesteśmy jeszcze daleko.
– I tu się mylisz – mruknął. – Wracaj do kajuty i nie wychylaj nosa, póki ci nie pozwolimy. Nie powinni wiedzieć, że zabraliśmy kogoś obcego ze sobą.
– Kto taki?
– A jak myślisz? Ci, którzy pragną zdobyć bogactwa tej krainy dla siebie. Nasi wrogowie. Łowcy skarbów.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.
Bardzo ciekawy blog, zostaję tu!
Dziękuję 😉 Miło mi to słyszeć
Kolejny super kawałek do poczytania. Dziś w towarzystwie herbaty i kota dałam się wciągnąć w kolejną historię.
Super 😀 Kotu pewnie też się podobało 😉
Wiele może zdarzyć się na łajbie, kiedy wyruszamy w świat przygody…
To prawda 😀 Wiele może się wydarzyć, gdy odważymy się wyjść za próg domu
Wyruszając w świat może wydarzyć się wiele, więc na wszystko trzeba być gotowym 🙂
To prawda 🙂 Na wiele rzeczy nawet nie jesteśmy w stanie się przygotować
Błękitna Mewa, jaka piękna nazwa, aż chce się płynąć w świat na takim pokładzie 🙂
Dziękuję 🙂 Może kiedyś się uda
Kolejna fajna opowieść pozdrawiam
Dziękuję 🙂
Świetny wpis, bardzo fajna opowieść
Dziękuję 😀