Po raz kolejny spojrzałem przez ramię i po raz kolejny miałem wrażenie, że łowcy są znacznie bliżej niż powinni. Jednak Rekan nie zwracał na to najmniejszej uwagi i skupiał się jedynie na tym by utrzymać obrany kurs. Dokąd? Chwilami myślałem nawet, że sam nie wie i tylko udaje, że zna dobrze drogę. Jednak on uparcie odmawiał mi wszelkich wyjaśnień. W końcu dołączył do nas Seffin i zmienił go przy sterze. W kilku słowach omówili strategię i wtedy pierwszy raz dowiedziałem się, jakie mają plany. Zamierzali wpłynąć do jaskini na Wyspie Trzech Papug, o której nawet nie wiedziałem, że istnieje. Żadne mapy, do których zajrzałem, nie wspominały o takim miejscu, a przecież mówiły nawet o legendarnej Krainie Szeptów.
– To nasza jedyna szansa – rzucił Rekan, gdy kapitan był niechętny do jego pomysłu.
– Wiesz, że tam się nie da wpłynąć. Nie, jeśli chcemy przeżyć. – Seffin pokręcił głową. – Nie przeprowadzisz statku przez te wody. Poza tym łowcy nie odpuszczą.
– Nie odważą się nawet zbliżyć do wyspy. Jeśli nic się u nich nie zmieniło, to unikają jej jak sztormów.
– Dlaczego? – wtrąciłem się z nadzieją, że czegoś się dowiem.
Spojrzeli na mnie, jakby w ogóle zapomnieli o mojej obecności.
– Bo to jedna z wysp obronnych i chroniących Krainę Szeptów. Nikt, kto zmierza tam ze złymi zamiarami, nie powinien się na niej zatrzymywać – rzekł Seffin i nieznacznie przesunął ster, by wyrównać kurs.
– Ale my nie mamy złych zamiarów – zauważyłem, ale po chwili nie byłem już tego taki pewny. Nie wiedziałem przecież, co kieruje załogą tego statku.
– Nie, dlatego przyjmą nas otwarcie – rzucił Rekan. – Jeśli tam nie wpłyniemy, możemy już się zatrzymać i oddać w ręce łowców. Chętnie przyjmą tę załogę i dokończą to, czego nie zrobili lata temu.
– Rozbijemy się na skałach – drążył kapitan. – Jesteśmy zbyt obciążeni, by tam wpłynąć.
– To wyrzućmy to, co zbędne. Nawet jedzenie i wodę. Ugoszczą nas tam i uzupełnią nasze zapasy.
– Pod warunkiem, że nas przyjmą. Ostatnio nie wyjeżdżaliśmy stąd w miłych okolicznościach.
Próbowałem wbić się znów do rozmowy, ale wtedy powietrze przeszył krzyk bransellena. Brzmiało to, jakby ktoś go ugodził, a chwilę potem naszym statkiem szarpnęło i znacznie zwolniliśmy.
Rekan zaraz przyskoczył do burty i zagwizdał, ale nikt mu nie odpowiedział. Zaklął pod nosem i odwrócił się do kapitana:
– Wciąż uważasz, że mamy inne wyjście?
– Kurs Wyspa Trzech Papug – zarządził Seffin, choć widziałem, że nie jest z tego bardzo zadowolony.
W tym czasie jego pierwszy oficer, a zarazem dawny łowca, zbiegł na pokład, by pomóc zadbać o dobrą prędkość statku. Nie wiedziałem, jakbym mógł im pomoc i nie przeszkadzać jednocześnie, więc zostałem z kapitanem.
Tylko raz zerknąłem za siebie na wrogie statki i widziałem, że teraz o wiele łatwiej im nas dogonić. A póki co nie było nawet śladu wyspy. Przynajmniej nie w zasięgu mojego wzroku.
– Gdzie ona jest? – spytałem Seffina.
– Wystarczająco blisko, ale w tej chwili zbyt daleko – mruknął, co niewiele mi powiedziało.
Zacząłem w duchu prosić, by bransellen popchnął dalej nasz statek, bo nie wiedziałem, jakbyśmy inaczej mogli uciec przed łowcami. Jednak nic takiego się nie działo. Zastanawiałem się, co takiego wydarzyło się pod wodą. Czy coś zaatakowało naszego strażnika? Po jego krzyku mogłem wnioskować, że tak. Pozostawało jedynie pytanie, czy przeżył.
– Drugi raz nie pozwolę im się złapać – mruknął pod nosem Seffin i zaczął przemawiać w nieznanym mi języku.
Zastanawiałem się, co to może znaczyć. Nigdy nie słyszałem tej mowy, a bywałem przecież w wielu miejscach. To brzmiało jak dawny, zapomniany przez wielu język. Miał nieco gardłowe brzmienie, ale co jakiś czas pojawiała się śpiewna nuta, która brzmiała delikatnie, a jednocześnie stanowczo.
– Co to oznaczało? – spytałem, gdy Seffin skończył
– Ta mowa nie jest przeznaczona dla takich jak ty.
– Pytałem jedynie, co to oznaczało.
Seffin zmierzył mnie wzrokiem.
– Nie tylko bransellen pomaga nam na tych wodach.
Wtedy to usłyszałem. Coś jakby cichy śpiew, który przez uszy trafiał od razu do samego serca i koił duszę. Dodawał nadziei i odwagi tak, że puściłem w końcu balustradę i wyprostowałem się dumnie. Gdyby teraz przede mną pojawił się łowca, bez problemu rozłożyłbym go na łopatki.
– Siedź cicho i się nie wychylaj – ostudził mój zapał Seffin. – Nie waż się zrobić niczego głupiego.
Posłuchałem go, choć całe ciało rwało się do walki i niemal wyzwałem samego kapitana, ale jakaś część mojego umysłu przemówiła mi do rozsądku.
– To reanie. Istoty, które żyją niedaleko Krainy Szeptów – wyjaśnił mi Seffin, choć nawet o to nie prosiłem. Moje myśli wciąż skupiały się wokół tego, by iść i walczyć. – Tak jak i bransellen nie słuchają byle kogo. Tylko tego, komu same zaufały.
– Kim jesteście? – Potoczyłem ręką wokół, jakbym chciał wskazać na całą załogę.
– Kimś, o kim jeszcze nie wiesz wszystkiego. – Uśmiech pojawił się na jego ustach. – A teraz przygotować się – krzyknął do załogi. – Kolejnej szansy już nie dostaniemy.
Obejrzałem się za siebie. Czułem, że za chwilę coś się wydarzy, choć wydawało się, że jednak znikąd możemy wyglądać pomocy. Statki łowców przecinały spokojną wodę i były coraz bliżej. Aż znów rozległ się śpiew. Ale ten nie trafiał już do mojego serca. Wlatywał jednym uchem i wylatywał zaraz drugim, jakby w ogóle nie był przeznaczony dla mnie. Brzmiały w nim groźne nuty, który budziły strach, ale ten nie pozostawał u mnie długo. Poprzednia pieśń wciąż rozbrzmiewała w sercu i dodawała otuchy.
Za to na wrogich statkach zasiała zamęt. Łajby zwolniły. Zanim łowcy zorientowali się, co się dzieje, kilku wyskoczyło za burtę, a inni zaczęli niszczyć maszty i wyrzucać do wody wszystko, co mieli pod ręką. Nie wiedziałem, czym są te stworzenia, te reanie, ale nie chciałbym nigdy stać się ich wrogiem.
Ten zamęt dał nam czas, by dostatecznie zwiększyć odległość między statkami i uciec łowcom, a potem dotrzeć do wyspy. Jednak sam nie wiedziałem, czy powinienem się cieszyć. Przecież Seffin mówił, że nie uda nam się wpłynąć do jaskini.
– A nie możemy zostać przy brzegu? – spytałem w przypływie olśnienia.
– I porzucić moją Mewę na pastwę łowców. To już wolę się rozbić na tych skałach – rzucił Seffin. – Poza tym, panie Casieri, nie jest pan potrzebny na pokładzie, więc proszę zejść do kajuty i czekać, aż dopłyniemy na miejsce.
– Mógłbym… – zacząłem, ale mi przerwał.
– Nie, nie jest pan marynarzem, więc jedynie się będzie pan plątał pod nogami. Albo zejdzie pan pod pokład z własnej woli, albo każę pana związać i tam wrzucić jak worek ziemniaków. Co pan woli?
Zrozumiałem, że nie ma tutaj już miejsca na dyskusje, więc przystałem na pierwszą opcję. Wcześniejsza wola walki jakoś ze mnie zupełnie wyparowała – pewnie pieśń przestawała działać po pewnym czasie. Ze zwieszoną głową poczłapałem do siebie. Gdy przechodziłem przez pokład, widziałem, jak marynarze się uwijają. Byli podobni do jednego, zgranego organizmu. Żaden drugiemu nie wchodził w drogę. Każdy znał swoje miejsce i wiedział, gdzie w danej chwili powinien być i co robić.
Gdy już miałem pójść w stronę kajut, dostrzegłem, że Rekan przyzywa mnie do siebie, co tchnęło we mnie nadzieję, że nie będę tak zupełnie bezużyteczny. Jednak mężczyzna tylko powtórzył słowa Seffina i dodał:
– Masz nie wychodzić, nawet jeśli usłyszysz, że wpadliśmy na skały. Ten statek niejedno przeżył i niejedno jeszcze przetrwa.
– A gdy będziemy tonąć?
– Dowiesz się, jeśli rozkazy się zmienią. A teraz do siebie.
Poczułem się jak uczniak skarcony przez nauczyciela, ale pogodziłem się, że na tej łajbie jestem jedynie szczurem lądowym, który niczego nie potrafi poza siedzeniem z nosem w książkach. I to zamierzałem teraz robić. Jednak ledwo usiadłem na koi, wiedziałem, że nie skupię się na niczym. Za bardzo byłem poddenerwowany tym, co się wokół działo. A każda chwila ciągnęła się godzinami. Nastawiałem uszu i próbowałem zrozumieć, co dzieje się na pokładzie. Czy mieliśmy jeszcze jakieś szanse? Czy docieraliśmy do wyspy? Czy może już miałem szykować się na pożegnanie z życiem? Nie wiedziałem, a nikt nie zamierzał mnie informować.
Chętnie nawet bym wyszedł i sprawdził, co się dzieje, ale miałem wciąż w głowie groźbę Seffina i nie wątpiłem, że jest zdolny ją wykonać.
Postukałem palcami o brzeg koi, a mój wzrok padł na drzwi. Miałem nie wychodzić, ale nikt nie powiedział, że muszę pozostawić zamknięte drzwi. Otworzyłem je nieznacznie, dzięki czemu docierały do mnie strzępy dźwięków tego, co działo się na pokładzie. Niewiele, ale zawsze coś. W końcu usłyszałem, że ktoś do mnie zbiega, a po chwili w progu stanął Treven.
– Przyda nam się pomoc. Chodź – rzucił jedynie i pognał z powrotem.
Po jego minie można było wnioskować, że za chwilę wszyscy zginiemy. Dlatego nie zwlekałem ani chwili. Jednak sytuacja na statku wyglądała na równie opanowaną jak wtedy, gdy schodziłem pod pokład. Może z tą różnicą, że przy burcie stała jakaś kobieta w długiej do ziemi sukni. Wydawało się, że ubranie zostało stworzone z morskich alg i wodorostów, a jednocześnie ze zwyczajnej, lekkiej tkaniny, która nie krępowała ruchów i nie przylegała do ciała. Długie, ciemnozielone włosy miała całe mokre, jakby dopiero co wyszła z wody. Nie zastanawiałem się długo, kim jest. Reania. Nie powiem, że była piękniejsza od kobiet, jakie spotykałem na swojej drodze. Dorównywała im urodą, a może nawet uznałbym, że wypadała pod tym względem gorzej od nich. Jednak biła od niej siła i piękno, które wyrażały się zupełnie inaczej.
Stała swobodnie i prowadziła rozmowę z Seffinem, ale w pewnym momencie jej wzrok spoczął na mnie, a w moim sercu poczułem nuty niedawnej pieśni. To przykuło mnie w miejscu. Nie umiałem poruszyć nawet palcem. Zdawało mi się, że za chwilę się do mnie zwróci, przywoła do siebie, a potem znów zaśpiewa, ale dla nikogo poza mną.
– No, chodź już. – Treven pociągnął mnie w inną część pokładu, co pomogło mi odzyskać władzę w ciele.
Gdy szedłem, czułem na sobie wzrok kobiety.
Marynarz wciągnął mnie na niższe piętra, gdzie jego towarzysze zajmowali się już wyciąganiem na górę wszystkiego, co nie miało się nam przydać. Zrozumiałem, że teraz pora na wykazanie się siłą fizyczną. Nie miałem jej sporo, ale wystarczająco, by nie zawadzać pozostałym. Dzięki wspólnej pracy całe nasze zapasy, proch, kule armatnie i wszystko inne, na co wskazał Rekan, znalazło się na pokładzie i tylko czekało, by przywitać się z morską tonią.
Cieszyłem się, że przynajmniej nie muszę pozbywać się swoich notatek i książek. Tak, po powrocie zdobyłbym nowe, ale tutaj jeszcze mogły mi się przydać.
– Jeśli trzeba będzie, wyrzucimy też zbędne bagaże – rzucił w tej chwili Rekan, a jego wzrok na dłuższą chwilę spoczął na mnie.
Zrozumiałem.
Gdy skończyliśmy pracę, kobiety już nie było. Seffin stał za sterem, a łowcy zaczęli się na nowo zbliżać. Dystans, który udało nam się ponad dwukrotnie zwiększyć, znów z każdą chwilą malał.
– Dogonią nas – powiedziałem nie bez trwogi. Nie chciałem się przekonywać, kim są łowcy i do czego będą zdolni, gdy nas dorwą.
– Nie dogonią – rzekł Treven i wskazał na wyspę, do której się zbliżaliśmy.
Wyspę Trzech Papug.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.
Fajnie czyta, czekam dalsze wpisy.
Dziękuję 😉
Muszę chyba cofnąć się do poprzednich części, bo coś przegapiłam 🙂
Zachęcam 😉