Po wydarzeniach z książki Porzucony, który ocalał.
Dla wielu Góry Zenobi były terenem nie do zdobycia. I to nie dlatego, że trudno było znaleźć tam właściwy szlak lub poradzić sobie na kamienistych drogach. Takie przeszkody nie stanowiły problemu dla ludzi. Podobnie zresztą jak ogromne rozpadliny czy pozbawiona zieleni przestrzeń, gdzie człowiek z trudem mógł znaleźć wodę. Odpowiednio wyposażony byłby w stanie wędrować tymi terenami przez wiele dni, aż w końcu natrafiłby na strumień. Problem tkwił w czym innym. W tych, którzy zamieszkali te tereny od wieków.
Elfy górskie, potomkowie leśnych, uznały, że lepiej będzie im się żyło na takich ziemiach, na których mogły bez przerwy korzystać z darów Malusa. W jaskiniach budowały swoje miasta niemal na wzór krasnoludzkich. Żyły z tego, co udało im się upolować i zebrać na terenie gór i lasu u ich podnóży. A każdego, kto zjawiał się na ich ziemiach, przepędzały lub zabijały.
To właśnie one sprawiły, że powstała dziwaczna mieszanka zwierząt obdarzona własną wolą. Pragnęły pokazać przez to, jak wiele potrafią zdziałać z pomocą swoich mrocznych umiejętności. Tak zaistniały mrawy. Rasa wierzchowców, a jednocześnie jedynych przyjaciół górskich, do których nikt inny nawet nie chciał się zbliżać bez konieczności.
Przez wieki relacja między nimi się zmieniała. Mrawy z przyjaciół stały się jedynie wierzchowcami, a w końcu doszło do tego, że górskie prawie o nich zapomniały i nie przejmowały się losem tych, za które były odpowiedzialne. W takich czasach wychowywał się Losinis. O dawnej przyjaźni i tym, ile mrawy z górskimi zdziałały, słyszał jedynie z opowieści rodzinnych. Nikt już nawet się nie łudził, że kiedykolwiek wróci to do poprzedniego stanu.
Losinis był młodym mrawem, który jeszcze nie latał, a bunt nie dawał mu się we znaki. Czerpał przyjemność z tego, że może spędzać czas na rozległych łąkach i polanach wśród wysokich szczytów. Leżał zwykle na grzbiecie na miękkiej trawie i pozwalał, by promienie słońca wygrzewały futro na jego brzuchu i pysku. Tutaj nie było człowieka ani nikogo innego, kto mógłby zakłócić jego spokój. Może poza jego pobratymcami.
– Znów się wylegujesz – usłyszał nad sobą prychnięcie brata.
Sam jedynie westchnął i przetoczył się na brzuch.
– A co mam robić? – mruknął.
– Udać się na polowanie, jak przystało na mrawa – warknął Kuantilas i przysunął pysk bliżej brata. – Nigdy nie nauczysz się łowiectwa, jeśli wciąż będziesz tego unikać.
Losinis odwrócił łeb. Jak każdy mraw uwielbiał jeść i poza wylegiwaniem się na słońcu oraz lataniem – czego jeszcze nie potrafił – mógłby spędzać dnie na posilaniu się pysznym i świeżym mięsem. Jednak to zwykle oznaczało udanie się na polowanie, a na to miał o wiele mniejszą ochotę.
– Długo tak będziesz leżeć? – warknął znów brat.
– Jest przecież środek dnia – odparł Losinis. – Co upoluję o tej porze?
– Może człowieka?
Młodszy mraw zmarszczył brwi. Ludzie rzadko przychodzili w pobliże gór. W sumie to od wielu wiosen żaden się tu nie pojawił. Za bardzo się ich obawiali i dobrze wiedzieli, że lepiej nie podchodzić, jeśli komuś życie miłe. Dlatego trzymali się z daleka. Ale od czasu do czasu zjawiał się pewien śmiałek, który pragnął przekonać się na własne oczy, czy opowieści starszych są prawdziwe i czy rzeczywiście spotka tutaj bestie z koszmarów. A wtedy starszyzna mrawów wysyłała zwykle najmłodszych, by mogli spróbować czegoś nowego. Była to idealna zabawa dla nich. A przynajmniej dla każdego poza Losinisem.
– Znowu odważyli się przybyć? – mruknął z powątpiewaniem.
– Ruszaj, nielocie. Mógłbyś w końcu zrobić coś, z czego twoja rodzina byłaby dumna.
Losinis przewrócił oczami, przymknął powieki i opuścił łeb na łapy. Nie zamierzał się nigdzie ruszać.
Wtem jego brat skoczył na niego, przewrócił na grzbiet i wyszczerzył złowrogo zęby. Dawniej to wystarczyło, by Losinis się przestraszył i zrobił wszystko, czego tylko chciał od niego Kuantilas. Jednak te czasy minęły wraz z poprzednią zimą i pewnym wydarzeniem, które miało wtedy miejsce.
Sam wyszczerzył kły i pacnął łapą w pysk brata. Zaraz też poruszył ogonem, ale nie zdołał wyrządzić żadnej szkody krewniakowi. Za to ten stanął niemal całym ciężarem na odsłoniętym brzuchu brata.
– Wystarczy – usłyszeli warkotliwy głos.
Chwilę jeszcze trwali w tej pozycji, ale w końcu Kuantilas odpuścił i zszedł z brata, a jego ogon śmignął w powietrzu. Wycofał się do mrawki, która właśnie zjawiła się na polanie. Widać było po niej, że jest starsza od braci. Jej sierść była nieco jaśniejsza, a na pysku pojawiły się delikatne zmarszczki, które jeszcze ukrywały się pod futrem. Jej ogon raz za razem przecinał powietrze, ale w końcu się zatrzymał i spojrzała na jednego i drugiego syna.
– Miałeś mu przekazać wieści – zwróciła się do starszego.
– I tak zrobiłem. – Nieznacznie pochylił łeb z szacunkiem. – Nie chce iść.
– Dlaczego? – zapytała samego Losinisa.
– Nie bawi mnie to. Wolę polować na prawdziwą zwierzynę.
– To twoja zwierzyna – zaznaczyła stanowczo. – Wiesz, że taka jest tradycja. A ty jeszcze nigdy nie dorwałeś żadnego człowieka.
– A muszę? – Westchnął i zaczął wstawać.
Z Kuantilasem mógł się nie zgadzać i sprzeciwiać jego woli. Ale nie mógł tak postąpić z matką. Jej słowo było ważne i nie wolno było go lekceważyć.
– Gdzie jest ten człowiek? – spytał zmęczonym głosem.
– Nieco na północ od tego miejsca, co zwykle. Pewnie stwierdził, że od tej strony łatwiej będzie mu wejść.
– Zajmijmy się nim – rzekł bez cienia entuzjazmu i ruszył samotnie w dół zbocza.
Po drodze mijał inne młode mrawy, które też właśnie przygotowywały się do polowania. Większość z nich nie mogła się doczekać. Od tak dawna nie miały możliwości takiej rozrywki, a teraz w końcu mogły zakosztować tej przyjemności, którą ich przodkowie mieli o wiele częściej.
Mrawy zebrały się przed starszymi. Ci zamierzali wyrzec parę słów przed rozpoczęciem polowania. Czekali oni cierpliwie, aż zbiorą się wszyscy najmłodsi, którzy mogli brać już udział w łowach. Dla ludzi starsi pewnie wyglądaliby tak samo. Sierść w podobnym odcieniu, skóra naznaczona tymi samymi latami doświadczeń. Tylko jeden wyróżniał się tym, że miał ciemniejszą grzywę. Poza tym wyglądali niemal identycznie. Jednak Losinis dostrzegał drobne różnice między nimi.
Było ich trzech. Najstarszy, Sevios, siedział pośrodku. Należał jeszcze do poprzedniej rady, której członkowie odeszli kilkanaście lat wcześniej, gdy choroba nawiedziła góry. Wtedy też zginęło wiele mrawów – w tym ojciec Losinisa. Sam musiał zatem zatwierdzić wybór następców, którzy zajmowali miejsca po jego prawej i lewej stronie. Nie byli ze sobą spokrewnieni, a wybór padł na nich ze względu na zasługi, jakimi mogli się poszczycić dla całej rasy. Ten po lewej pomagał górskim podczas uzdrawiania mrawów. Zajmował się chorymi, przynosił wodę i zioła na swoim grzbiecie, a tych, którzy zginęli, odciągał z dala od zdrowych. Sam przy tym też zachorował, ale zdołał wyzdrowieć. Jednak choroba pozostawiła po sobie prawie niewidoczne ślady brunatnych plam na jego łapach i pysku.
Ten po prawej za to często zajmował się młodymi mrawami. Uczył je polować, pokazywał, jak się zakradać do ofiary i jak niezauważenie przemykać przez góry. Do tego często brał pod swoje skrzydła sieroty i wychowywał je jak własne dzieci. Sam Losinis czasami im zazdrościł. Wydawało mu się, że pod opieką Errasena byłoby mu lepiej niż we własnej rodzinie.
Gdy w końcu wszystkie młode mrawy się zebrały, Sevios podniósł się i ryknął głośno, przez co zapadła cisza, a wszystkie oczy zwróciły się na niego.
– Dziś jest dla was szczególny dzień – zaczął łagodnym, ale dosyć stanowczym głosem. – Dziś macie niezwykłą okazję, by uczestniczyć w specjalnym polowaniu. Polowaniu na człowieka.
Wiele mrawów już przebierało łapami, by ruszyć na łowy.
– Nie będę zatem przedłużał, by wasza ofiara wam nie umknęła. Powtórzę tylko to, co mówiłem dawniej. Ten, kto pierwszy dorwie zwierzynę, może zadecydować, co z nią zrobić. Najlepsi z naszych myśliwych będą was obserwować i to oni zadecydują, kto pierwszy wywiązał się z tego zadania. Bądźcie im posłuszni, a teraz bawcie się dobrze i wróćcie zwycięsko.
Ryknął, a młode mrawy odpowiedziały mu tym samym. Jedynie Losinis ledwo otworzył pysk i wydał z siebie coś, co przypominało raczej kaszlnięcie niż warkot. Jak bardzo pragnął wrócić na swoją polanę.
Pozostałe części znajdziesz tutaj.
zwierzęta obdarzone własną wolą nie są dziwaczne – są powszechne 😉
Zwierzęta głównie polegają na swoim instynkcie 🙂
Bardzo ciekawa część, na pewno chętnie zapoznam się też z pozostałymi.
Super 🙂
Skąd pomysł na nazwę “mrawy”? Jako przeciwność od “niemrawy”? 😛
Tę nazwę wymyśliłam parę lat temu 🙂 Nie pamiętam już konkretnie skąd ten pomysł, ale coś mi świta, że miało to związek z murawą i trawą.
Kolejny fajny odcinek pozdrawiam
Dziękuję 🙂
Losinis jest ciekawym charakterem, generalnie cykl jest bardzo ciekawy. Pozdrawiam!
Dziękuję 😉
Ależ świetnie napisana opowieść. Bardzo klimatyczna! Sprawdzę też inne fragmenty.
Dziękuję 😀
Góry na żywo robią duże przyznam się, że nigdy nie widziałam.
To warto kiedyś się wybrać 😉
Ciekawa częsc , bardzo to wciągające.
Dziękuję 🙂
Losinis, piekne imie 😍
Dziękuję <3
Dla tych co lubią góry chyba czyta się ciekawie 🙂
Takie górskie klimaty…
Pewnie tak 😉 Ale też dla osób, które lubią fantasy
Jeszcze nie byłam w górach , ciekawa opowieść. Pozdrawiam
Dziękuje 🙂