Wydawało mi się, że minęły już godziny, odkąd zeszliśmy zaczęliśmy się oddalać do Błękitnej Mewy, a przecież wyspa nie mogła być aż tak wielka – tym bardziej ta grota. Chyba że działy się tutaj rzeczy, których nie rozumiałem. Zerknąłem za ramię. Nie widziałem nawet zarysu naszego statku, ale jedynie kilka drobnych punkcików – latarnie. Choć wciąż się od niego oddalaliśmy, to zdawało się, jakbyśmy nie przesunęli się ani odrobinę. Starałem się nie wyrażać swojej niecierpliwości ani podirytowania, by niepotrzebnie nie denerwować Rekana. Wolałbym nie wylądować w tej wodzie. Jeśli to co nas otaczało rzeczywiście było woda.
– Jesteś w stanie siedzieć spokojnie? – mruknął do mnie.
Jednak wciąż się wierciłem. Z niepokoju, irytacji i z powodu tego, że drewno wbijało mi się już w kości.
– Jak daleko do brzegu? – odpowiedziałem pytaniem.
– Tak daleko, jak uznają to za stosowne. Seffin pewnie już dotarł.
Już jakiś czas temu zauważyłem brak drugiej łodzi po naszej prawej. Myślałem, że ich lampa zgasła, ale gdy się wsłuchałem, to nie słyszałem już nawet cichego pogwizdywania kapitana.
– Jakie one? I dlaczego my wciąż tu tkwimy? – spytałem.
Rekan zaczął kręcić głową, ale przerwał w połowie ruchu.
– Reanie – wyjaśnił. – Rządzą na tych wodach i decydują, kto może wpłynąć na tę wyspę, a kto nie. Seffin już im tłumaczył, kim jesteś i dlaczego cię zabraliśmy ze sobą. Nie powiem, że były szczególne zachwycone. Ale rozumieją naszą sytuację.
Chciałem dowiedzieć się więcej, ale spojrzenie, jakie rzucił mi marynarz, skutecznie zniechęciło mnie do rozmowy.
– O niczym nie wie – rzekł ni to do siebie, ni to do nas jeden z wiosłujących.
Obaj byli dla mnie nie odróżnienia z podobnymi szerokimi barkami, ciemnobrązowymi włosami do ramion i dużymi nosami. Jeśli dobrze pamiętałem, ten nazywam się Karnis, a na jego brata wołali Melavis.
– Zupełnie o niczym – dodał drugi.
– I tak na razie pozostanie – uciął Rekan. A przynajmniej próbował, bo wtedy wtrącił się Treven.
– Może warto, by w końcu poznał prawdę, skoro z nami płynie do nich – podkreślił ostatnie słowo.
– Nie ma takiej potrzeby – rzekł oficer i nie zamierzał już drążyć tematu.
Dobrze było wiedzieć, że przynajmniej jeden człowiek na statku chciał, bym poznał prawdę. Miałem nadzieję, że wcześniej czy później do tego dojdzie.
– Reanie są ludem, który zamieszkuje tę wyspę? – zmieniłem temat.
– I tak, i nie – odparł Rekan. – Zamieszkują wody, ale rzadko kiedy wychodzą na ląd. Nie przepadają za nim.
– To kto tutaj mieszka?
Mężczyzna widział, że nie może dłużej ukrywać prawdy. I tak na razie nie dopływaliśmy do brzegu. Mieliśmy więc sporo czasu, by porozmawiać i by mi opowiedzieć jak najwięcej o tych, do których zmierzaliśmy. Jeśli oczywiście chciał, bym przypadkiem nie zrobił czegoś głupiego.
– Ludzie.
Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem.
– Ludzie? – spytałem.
– Tak, ludzie tacy jak my. To jedno z plemion, które strzeże tajemnicy Krainy Szeptów, i jedyne, które zdobyło zaufanie reanii.
– Co powinienem o nich wiedzieć?
– Pytania nigdy ci się nie skończą? – Zanim odpowiedziałem, kontynuował: – Mają długą, wielowiekową tradycję. Nie żyją jak my w miastach. Wciąż budują domy z drewna i liści, ale nie potrzebują innych. Śniegu na oczy nie widzieli, a temperatura nigdy nie spada poniżej dwudziestu stopni. Za to u nich spotkasz ulewy, jakich nigdy nie doświadczyłeś. Poza tym żyją jak pierwotne ludy. Polują, ubierają się w skóry zwierząt, zajmują się zbieractwem i rolnictwem. Nie potrzeba im wiele.
– A do tego są świetnymi muzykami – dodał Karnis.
– Tak, to prawda. Nigdzie nie słyszałem takie muzyki, jak w ich wykonaniu. Ale raczej nie będziesz miał okazji tego doświadczyć. Uzupełniamy zapasy i odpływamy.
– Zapomniałeś chyba o łowcach – zauważyłem.
– Nie zapomniałem o niczym. Gdy będziemy wypływać, ich już dawno nie będzie.
Brzmiało to dosyć niepokojąco. Jednak nie miałem czasu, by o cokolwiek jeszcze zapytać, bo wtedy szarpnęło naszą szalupą, a marynarze zaraz wciągnęli wiosła do środka.
– Co się dzieje? – spytałem.
Rekan tylko wstał i zgasił zaraz lampę, przez co pogrążyliśmy się w ciemnościach.
– Milcz – rzucił do mnie.
Łódź znów się zachybotała. Wbiłem palce w ławę i czekałem na dalszy rozwój wydarzeń. Ciszę przerywały jedynie delikatne fale, które uderzały raz za razem w bok szalupy. Aż coś nagle grzmotnęło tak, że omal się nie wpadliśmy do wody.
Ugryzłem się w język, choć chciałem wiedzieć, co się tutaj dzieje. Ale jeśli Rekan zabronił się odzywać, to musiał mieć ku temu powód.
Uderzenia powtórzyły się jeszcze parę razy, ale kolejne były już nieco słabsze. Jednak nie czułem się przez to spokojniejszy. Wręcz przeciwnie, słyszałem przyśpieszony oddech swój i pozostałych. Serce wyrywało mi się z piersi, a paznokcie pewnie na dobre wbiłem w drewno.
Jeszcze raz coś grzmotnęło w łajbę, ale tym razem z tyłu, jakby chciało nas pchać.
– Wyciągnij zapałki – rzucił Rekan, a ktoś zaraz podał mu pudełko. Zapalił więc pierwszą i osłonił tak, że blask padał tylko na jego twarz. – Powoli płyniemy do brzegu – szeptał tak cicho, jakby w ogóle obawiał się naruszyć ciszę.
Bracia ostrożnie dotknęli powierzchni wody wiosłami. Zanim zgasła zapałka, zobaczyłem tylko, że toń porywa oba z rąk mężczyzn.
– Co się dzieje? – wyszeptałem ledwo słyszalnie, gdy druga zapałka rozświetliła mrok.
– Musimy odnaleźć światło, inaczej tutaj zostaniemy – rzekł Rekan. I nie wyglądał na ani trochę przerażonego.
– Zostaniemy? To zapal lampę.
– Nie to światło. Światło na brzegu. Musimy do niego dopłynąć czym prędzej, zanim te bestie zeżrą łódź. Jeśli zapalimy lampę, przyciągniemy ich tu więcej. A tego nam nie potrzeba.
Potrząsnąłem głową, próbując zrozumieć, co do mnie mówi. Myślałem, że tutaj jesteśmy już bezpieczni, że nim nam nie grozi i zaraz będziemy na bezpiecznym lądzie. Co tu się wyprawiało?
– Nie wspominałeś o tym wcześniej – odparłem głośniej niż zamierzałem, a wtedy znów coś uderzyło w burtę.
– Bo nie spodziewałem się na nie natknąć. Od swojego pierwszego pobytu tutaj ich nie widziałem. A Seffin nie wspominał, że możesz je nam ściągnąć na kark.
– Powiesz przynajmniej co takiego?
– Nie mamy teraz na to czasu. Potem możemy dyskutować o stworzeniach, których nie znasz. Teraz szukaj światła.
Zapałka zgasła, więc zacząłem intensywnie wpatrywać się w mrok. Szukałem najmniejszego źródła światła. Choćby płomyczka, iskierki, która mogłaby nas ocalić, ale nic takiego się nie pojawiało. Jednak, gdy już miałem się poddać, coś błysnęło nieco na prawo daleko przed nami.
– Jest tam. – Wskazałem kierunek, a po chwili zorientowałem się, że nikt tego nie widzi. Zanim jednak opuściłem rękę, rozbłysła zapałka.
– Świetna robota, Casieri – pochwalił mnie szczerze Rekan.
– Tylko brakuje nam wioseł – zauważył Melavis. – Nie zamierzam wiosłować rękami.
– Te podwodne termity wolą drewno niż ręce – odparł jego brat.
– Słyszałem co innego.
– Dość – przerwał ich sprzeczkę Rekan. – Bierzcie ławy, muszą nam wystarczyć do brzegu. I nie ważcie się ich stracić.
Nie była to prosta operacja. Musieliśmy ostrożnie wstać i wyciągnąć ławy, które okazały się nie być przytwierdzone na stałe do kadłuba – pewnie marynarze z Mewy brali pod uwagę takie sytuacje jak ta. Przy tym wciąż musieliśmy uważać, by nie wpaść do wody. Nikt z nas nie chciał przekonywać się, który z braci ma rację.
Gdy znów dotknęli drewnem wody, na początku nic się nie wydarzyło, ale chwilę później coś capnęło za ławy i chciało je porwać ze sobą. Jednak tym razem byli na to przygotowani i obaj ciągnęli deski do siebie. Jednak tylko Karnis zdołał utrzymać swoje „wiosło”.
– Bierzcie trzecią ławę – polecił Rekan.
Nie było im to w smak. Na niej sami siedzieli. Jednak zdawali sobie sprawę, że to nasza jedyna szansa na dotarcie do brzegu. Postąpili zatem zgodnie z rozkazem. A zaraz potem ruszyliśmy w stronę odległego brzegu. Mnie Rekan polecił wypatrywanie światła. Gdy gasła zapałka, odnajdywałem je. Wtedy mężczyzna zapalał płomyk, a bracia korygowali kierunek wiosłowania. Treven w tym czasie nasłuchiwał, czy nie zbliżają się do nas podwodne termity, jak je określili bracia. Podobno jako jedyny był w stanie je usłyszeć, pod warunkiem, że się na tym skupiał. Jak na razie wyglądało na to, że nam odpuściły.
Światło się zbliżało, co rozpalało w moim sercu nadzieję. Gdy już wydawało mi się, że widzę brzeg i że zaraz wyjdziemy na ląd, mocne uderzenie w burtę wywróciło naszą szalupę, a cała piątka wylądowała w wodzie. Powiedziałbym, że byłem przerażony i próbowałem wypłynąć na powierzchnię. Że widziałem dziwaczne stwory, które próbowały mnie pożreć. Że czułem, jak coś skupie mnie w palce u rąk lub odgryza kawałki skóry i mięsa. Jednak nie czułem nic, bo gdy wylądowałem w wodzie, jedno z naszych wioseł uderzyło mnie w głowę. A w tej ciemności nie widziałem już światła…
Pozostałe części znajdziesz tutaj.
I w takim momencie się zakończyło… aż jestem ciekawa co się dalej z nimi stało
Zobaczymy 😀
Zakończenie zaprasza do przeczytania całości, zainteresowałaś mnie, bo tego jeszcze nie czytałam 🙂
Zachęcam 😉
Zajrzałam do pozostałych części i dopiero teraz zrozumiałam koncepcję tych opowiadań, podróży, bardzo ciekawe, przeczytam… 🙂
Dziękuję 😀
No, trzyma w napięciu. Zakładałem, że fragment skończy się, gdy przypłyną do brzegu, a tu proszę, łup!
Pisarz powinien zaskakiwać swoich czytelników 😉
Bardzo ciekawie skonstruowane opowiadanie, chce się więcej i więcej 🙂
Dziękuję za miłe słowa 😀